Andrzej Sochoń

O trasie VII Międzynarodowego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2010

Aby obejrzeć mapkę opisywanego odcinka trasy należy kliknąć tytuł rozdziału. Mapka otworzy się w nowym oknie przeglądarki.

Jak ten czas leci. To już siódma edycja Kieratu. Centralna część Beskidu Wyspowego została już zdeptana przez kieratowiczów, więc ruszam na wschód. Od pierwszej edycji, w której uczestniczyło zaledwie 18 zawodników tam nie byliśmy; najwyższy czas nadrobić zaległości.

Odcinek 1 - z Limanowej na Łysą Górę (PK1)

Tym razem nie będzie długiej asfaltowej rozbiegówki. Asfalty zostawię na środek nocy. W wyprowadzeniu ponad pół tysiąca zawodników z centrum miasta pomoże mi limanowska policja. A ja idę sobie samotnie prosto na szczyt Łysej Góry pod stary krzyż. Przetestowałem dwie trasy: pierwszą - szlakiem niebieskim, potem żółtym i drugą - obok ośrodków wypoczynkowych, a potem trochę szlakiem żółtym, a trochę bez szlaku wprost na szczyt. Parametry niemal identyczne, więc godnym polecenia był raczej wariant 1. Punkt przy górnej stacji wyciągu krzesełkowego.
Tu muszę dodać, że w pogodne dni z tarasu rozciąga się przepiękny widok na Beskid Wyspowy. Musicie mi uwierzyć na słowo, albo po prostu przyjechać tu, gdy nie będzie mgły. Ponadto stok narciarski na Łysej Górze jest najlepiej zabezpieczonym stokiem w Polsce. Siatek na łukach mogliby nam pozazdrościć kanadyjczycy - organizatorzy ostatniej zimowej olimpiady. Zimą przyjedźcie tu na narty, to się przekonacie.

Odcinek 2 - do zbiegu szlaków przy kościółku w Skrzętli - Rojówce (PK2)

Stokiem zbiegam "na skuśkę" niemal prosto do przystankowej wiaty przy zbiorniku wody, potem prawie cały czas idę niebieskim szlakiem, robiąc tylko mały skrócik na dojściu do grzbietu Sałasza Zachodniego. Pod Jaworzem odwiedzam jaskinię Zbójecką (ale to tylko dlatego, że mnie nikt nie poganiał), potem podziwiam widoki.
Pośpiech i mgła pozbawiły maratończyków tych dodatkowych wrażeń, ale jeśli ktoś powróci tu za dnia i przy ładnej pogodzie, radzę odnaleźć ukrytą w bukowym lesie skalną otchłań, zatrzymać się na jagodową ucztę na wschodnim stoku Jaworza i podelektować się roztaczającymi się ze stoków Babiej Góry widokami na dolinę Dunajca z Zalewem Rożnowskim. Ten odcinek to była taka kieratowa rozbiegówka. Niektórzy próbowali ominąć szczyt Sałasza Zachodniego, jednak mocno wątpię, czy przyniosło to jakąkolwiek oszczędność, bowiem stoki Pasma Łososińskiego, tak północny, jak i południowy, pocięte są licznymi głębokimi i niedostępnymi wąwozami, zaś droga grzbietowa przypomina parkową aleję, po której można mknąć jak po autostradzie, schowawszy mapę i kompas do plecaka.

Odcinek 3 - do łąki w osiedlu Kaczkówka (PK3)

Początek banalny nawigacyjnie. Znów znakowany szlak turystyczny, tym razem żółty, tyle, że mocno opadający w dół. No cóż, trzeba przecież wytracić wysokość nabraną podczas wspinaczki na Łysą Górę. Po dojściu do torów kolejowych znaki giną między zabudowaniami, więc łatwiej, choć może mniej ambitnie, było trzymać się drogi asfaltowej. Po prawej stronie zostawiam przystanek kolejowy, przecinam tor kolejowy i szosę z Limanowej, przez most przedostaję się na drugi brzeg rzeki Świdnik. Uważam, by z głównej drogi nie skręcić zbyt wcześnie w prawo, bo drogi boczne a nawet niektóre dojazdy do posesji niczym się nie różnią od tej głównej. Oj, można się zapędzić w ślepą uliczkę. Mijam pojedyńcze zabudowania osiedla Krasne Potockie i wchodzę do lasu. Początkowo wyraźną drogą prosto na południe, potem leśnymi ścieżkami ostro pod górę, docieram do drogi krajowej 28 tuż przy zabytkowej kapliczce. Odcinek pomiędzy Męciną a Wysokiem, a szczególnie jego leśny fragment, wymagał sporej czujności i stałej kontroli kierunku marszu. Próba obejścia tego odcinka asfaltami, czy to od wschodu, czy od zachodu, była bardzo niekorzystna, zaś niebezpieczeństwo zabłądzenia w lesie nawet w mglistą noc niewielkie, bo idąc w górę, prędzej czy później musiałem dojść do biegnącej grzbietem szosy. Od kapliczki zbiegam osiedlową asfaltówką aż do ostatnich zabudowań, a następnie drogą pod lasem docieram do narożnika łąki, w którym postanowiłem ukryć kolejny punkt kontrolny.
Tu kilka słów wyjaśnienia. Otóż z tym ukryciem nie całkiem mi wyszło. W lecie, gdy budowałem trasę, było sucho, a właściciel nie miał nic przeciwko temu, by przez jego włości przeszli maratończycy. Na dwa dni przed startem zaczęły go jednak dręczyć uzasadnione obawy, że tysiąc nóg nie będzie w stanie przejść po rozmokniętej łące bez śladu. Zażądał skierowania zawodników na leśną ścieżkę biegnącą skrajem lasu. Musiałem pod jego nadzorem zagrodzić taśmą zagrożone pastwisko i umieścić strzałki sprowadzające maratończyków na bezpieczną (z punktu widzenia gospodarza) trasę. Ukryty punkt "wyszedł z ukrycia". Trudno się mówi. Widać nie było dane, by był wilk syty i owca cała. Szok przeżyłem, gdy przyjechałem nocą zlikwidować punkt kontrolny i zabrać sędziów. Nie dość, że paru niecierpliwych zawodników "wlazło w szkodę" i przedeptało ścieżkę przez sam środek pola, to jeszcze pieczołowicie rozciągniętą wieczorem taśmę ktoś (wiem ja nawet kto, ale nie będę pokazywał palcem) w serca dobroci przestawił tak, by kierowała maratończyków wprost na punkt przez... chronioną łąkę. W ten oto sposób stracony został zarówno przysłowiowy wilk, jak i owca, a mnie czekała jeszcze w sobotę "przyjacielska" rozmowa z właścicielem zniszczonych dóbr.

Odcinek 4 - do szkoły w Stroniu (PK4)

I tu się zaczyna prawdziwa nocna nawigacja. Na razie jeszcze niezbyt trudna, wszak Kierat dopiero się rozkręca. Od punktu idę leśną drogą trawersującą wzgórze 593 od południowego wschodu. Leśnymi ścieżkami zbiegam do dolinki strumienia po przeciwległej stronie szczytu. Tu już wyraźna droga (znaczona na mapie) w górę do przecięcia z asfaltem i znów w dół w kierunku osiedla Wola Brzezińska. W dolinie strumienia spotykam dużą drogę dojazdową do posesji z solidnym mostkiem. Tą drogą dochodzę do kolejnej asfaltówki w pobliżu charakterystycznego rozwidlenia dróg w kształcie litery Y. Kawałek na południe i dalej prawie cały czas asfaltami obok kapliczki w osiedlu Pod Dąbrowie, pod lasem na południowo-wschodnim stoku wzgórza bez nazwy i do szkoły w Stroniu. Cały odcinek pomiędzy PK3 i PK4 w połowie terenowy, w połowie asfaltowy. Wymagał kontrolowania kierunku marszu, ale dzięki licznym biegnącym w poprzek kierunku marszu dużym drogom pozwalał na szybkie skorygowanie ewentualnych błędów nawigacyjnych.
Ze zdumieniem obserwowałem nocą maratończyków, którzy postanowili z PK3 na PK4 dotrzeć wyłącznie asfaltami i zwiedzali po drodze Wysokie oraz wschodnie zabudowania Przyszowej. To było prawie dwukrotne nadłożenie drogi.

Odcinek 5 - na wschodni stok Klończyka (PK5)

Dopiero ten odcinek zadedykowałem miłośnikom "asfaltowania". Od szkoły w Stroniu idę przez most na Słomce w kierunku Łukowicy. Zaraz za łukiem szosy odbijam w lewo wzdłuż sadu, by drogą równoległą do szosy (na mapie jej niestety nie ma) dojść do miejsca, w którym szosa skręca pod kątem prostym w prawo. Tuż za kolejnym zakrętem odbijam ścieżką pomiędzy płotami i wychodzę wprost pod kościół. Dalej idę wąską asfaltówką koło cmentarza pod samą szkołę w Jastrzębiu.
Większość zawodników wybrała na tym odcinku dziurawą szosę koło szkoły w Łukowicy. Oszczędzili niespełna 30 m łagodnego podejścia, dokładając ok. kilometra szosówki. Na pewno się nie opłaciło. Już bardziej korzystny wydawał się wariant zielonym szlakiem pod Szkiełek z zejściem do doliny Jastrzębika za Jastrzębiem. Dołożenie ok. 150 m podejścia, skrót ok. 1 km. Tylko co potem?
Wiedząc, że maratończycy ten odcinek będą pokonywać nocą, przy szkole w Jastrzębiu skręcam w drogę osiedlową, początkowo na południe, potem na zachód do osiedla Zakliczne i dalej pod Spleźnią "asfaltuję" aż do samego punktu.
Niektórzy, nie zważając na gęstość poziomic, atakowali Klończyk od północy. Dla idących przez Jastrzębie był to wariant czasowo niekorzystny i jedynym uzasadnieniem takiego wyboru mogła być chęć ucieczki od asfaltów. Dla idących stokami Szkiełka był to jedyny sposób dotarcia do PK5. Kilometrowo wariant "Łukowica - stok Szkiełka - Spleźnia - Klończyk" był rzeczywiście najkrótszy, ale jeśli dodać przewyższenia i straty czasowe związane z pokonywaniem krzaczorów i forsowaniem potoku Jastrzębik, to w porze nocnej z pewnością optymalnym on nie był. Sam punkt nie był trudny do znalezienia, pod jednym wszakże warunkiem, że szło się właściwą asfaltówką.

Odcinek 6 - do boiska piłkarskiego LKS Zalesianka (PK6)

Od PK5 jeszcze kawałek w górę na szczyt Klończyka. To tutaj, przy myśliwskiej ambonie, był kilka lat temu zlokalizowany jeden z ostanich punktów kontrolnych najbardziej burzowej edycji naszego maratonu. Idę wyraźną drogą grzbietową trawersującą od południa szczyt Jasieńczyka. Przechodzę obok oryginalnej drogi krzyżowej, której stacje zostały wykute w stali i umieszczone na skalnych głazach. W pobliżu ostatnich zabudowań odbijam nieco na północ od drogi grzbietowej wspinającej się ku szczytowi Modyni. Z początku lekko w dół, potem prawie płasko aż do skrzyżowania z niebieskim szlakiem turystycznym. Szlakiem w dół do skraju lasu i dalej do skrzyżowania szos w osiedlu Wierzyka. Tu szlak zostawiam i idę drogą przez osiedle, kawałek przez las, do osiedla Ślagi w pobliżu Przełęczy Słopnickiej.
A teraz ważna informacja dla tych, którzy od miejsca, gdzie niebieski szlak wychodzi z lasu pomknęli pozornie najkrótszą drogą do Przełęczy Słopnickiej przez Zalesie. Czasem warto zwracać uwagę na poziomice. Otóż ja od ostatnich zabudowań za drogą krzyżową aż do PK6 szedłem cały czas albo płasko, albo w dół, zaś ci, którzy przechodzili koło kościoła w Zalesiu dołożyli sobie ponad 100 m niepotrzebnego podejścia, nie skracając drogi ani o cal (kto nie wierzy, niechaj zmierzy). To była nałożona przeze mnie z premedytacją kara za pokonanie odcinka trasy zakazaną szosą. Punkt w miejscu, które namierzyć można bez problemu nawet z satelity. Prawdę mówiąc, boisko Zalesianki ma zaskakującą lokalizację. Zawsze, gdy koło niego przechodzę, zastanawiam się, ile to już razy wybita piłka uciekła zawodnikom do Zalesia.

Odcinek 7 - do siodła na szlaku konnym wiodącym przez Zbludzkie Wierchy (PK7)

Początkowo chciałem punkt kontrolny ustawić pod Jasionikiem, ale obawiałem się, że wówczas nie uda mi się zmusić maratończyków do przejścia przez Zbludzkie Wierchy, które pomimo niewielkiej odległości od zabudowań Zbludzy, Kamienicy i Szczawy, stanowią obszar potrafiący zakręcić w głowie nawet najbardziej doświadczonym nawigatorom. Przypomniałem też sobie padające raz po raz słowa krytyki, że punkty na Kieracie lokalizowane są w miejscach nazbyt oczywistych, jak na imprezę na orientację. No to niech będzie przynajmniej jeden trudny punkt. Ot taka namiastka "Skorpiona" (niewtajemniczonym wyjaśniam, że "Skorpion" to rozgrywana na Roztoczu impreza na orientację, na której większość punktów kontrolnych zlokalizowana jest w miejscach opisanych jako: "skraj wąwozu", "brzeg wąwozu", "rozwidlenie wąwozów", "zakręt wąwozu" itp.). To miała być i była "szczęśliwa siódemka", tyle tylko, że siódemka - dla wszystkich, a szczęśliwa - tylko dla wytrawnych nawigatorów. Pozornie banał - punkt na szlaku konnym w dodatku na grzbiecie góry. Szlak konny biegnie początkowo skrajem lasu i słabe znakowanie nie przeszkadza w trzymaniu się właściwej drogi. "Schody" zaczynają się zaraz za Jasionikiem. Leśnych dróg i ścieżek w rzeczywistości znacznie więcej, niż na mapie, znaki konnego szlaku trudno wypatrzeć nawet w słoneczny dzień, a grzbiet... Zbludzkie Wierchy mają charakter kopców o kopulastych wierzchołkach układających się w ciąg o nieregularnym przebiegu. Gdy stoisz na takim kopcu, trudno wyczuć, w którą stronę należy iść, by zejść na siodło, przez które da się wejść na kolejny kopiec, a nie zejść przypadkowo na dno wąwozu. W dzień jest trochę łatwiej, choć gęsta i niska miejscami roślinność utrudnia obserwację otoczenia. Nocą we mgle ograniczającej widoczność do kilku metrów utrzymanie się na grzbiecie wymaga nieustannej i bardzo precyzyjnej nawigacji. Należało trzymać się dokładnie drogi oznaczonej na mapie jako szlak konny, nawet wtedy, gdy znaków tego szlaku nie było widać, cały czas dokładnie kontrolując przebyty dystans i kierunek marszu. Wystarczyła chwila nieuwagi, by "wylecieć w powietrze", a wtedy powrót na szlak był już arcytrudnym zadaniem.
Wiedziałem, że zawodnicy, którzy dotrą tu jako pierwsi, będą mieli w ciemnościach nocy trudną łamigłówkę. Biegacze prawdopodobnie przegapią któreś ze skrzyżowań na wpół zarośniętych dróg. Słabsi w nocnej nawigacji, będą musieli ustąpić miejsca specjalistom od biegów na orientację. Nie wiem na ile moje przewidywania się sprawdziły, domyślam sie jednak, że poszukiwacze zaginionej "siódemki" wysłali spod Zbludzkich Wierchów rekordową ilość "pochlebstw" pod adresem budowniczego trasy. Niektórzy podejrzewali nawet sędziów o absencję. Podejrzenia te były całkowicie nieuzasadnione, ponieważ sędziów doprowadziłem na punkt osobiście, sobie tylko znanym skrócikiem, na długo przed nadejściem pierwszego zawodnika. Pomogłem im nawet rozbić namiot.

Odcinek 8 - do O.W. "Dworek Gorce" w Kamienicy (PK8)

Dalej szlakiem konnym. Dojście do centrum Kamienicy oczywiste.
Mniej oczywista okazała się nawigacja na terenie samego ośrodka. Zawodników, którzy w poszukiwaniu punktu kontrolnego spenetrowali cały majątek Marszałkowiczów ze stadniną koni włącznie, w tym miejscu serdecznie przepraszam w imieniu swoim i niezbyt domyślnych sędziów, którym spakowałem co prawda do torby z materiałami sędziowskimi komplet drogowskazów i sznureczki do ich umocowania, ale w pośpiechu nie pokazałem palcem, gdzie mają te drogowskazy powiesić. Nie wiedzieli gdzie, to nie powiesili wcale. Mam teraz piękne strzałki z logo KIERAT 2010 - całkiem nieużywane. Chyba wystawię na "Allegro".

Odcinek 9 - do bacówki na polanie Gorc Kamienicki (PK9)

Na temat swojej wzorcowej marszruty nie będę się rozpisywał, bo szedłem po prostu szlakiem konnym, na tym odcinku znacznie lepiej znakowanym, niż na Zbludzkich Wierchach.
Sędziów wyprowadzałem jednak na punkt całkiem inną drogą od ostatnich zabudowań wsi Zasadne. Zawodnikom na ten wariant wejścia nie pozwoliłem, wszak asfaltów na trasie było już i tak w nadmiarze, nadto drogę tę uznałem za zbyt łatwą. Paradoksalnie, właśnie na tej drodze, gdy o północy rozprowadzałem sędziów, z plecaka musiałem wyciągnąć GPS-a, bo mgła pod szczytem Gorca była tak gęsta, że ścianę bacówki łatwiej było wymacać ręką, niż zobaczyć. Na szczęście do nadejścia pierwszych maratończyków, mgła się nieco rozrzedziła, tak że zapalone w oknie bacówki światełko można było dostrzec z odległości kilkudziesięciu metrów. O poranku Gorc Kamienicki witał zawodników pięknymi widokami na morze mgieł wypełniające doliny, ponad którym górowały ośnieżone wierzchołki Tatr.
Ta polana wraz z wystawionymi na jej krańcach bacówkami to miejsce, które dopisałem do mojej "listy miejsc magicznych". Niepowtarzalny urok tego miejsca sprawia, że chciałoby się tu zostać na zawsze.

Odcinek 10 - do zajazdu "Głębieniec" w Szczawie (PK10)

Ten odcinek można było pokonać wariantem turystycznym tj. znakowanymi szlakami najpierw niebieskim do Nowej Polany, a potem czarnym. Ja jednak postanawiam pójść skrótem i polanę Gorc Kamienicki opuszczam drogą biegnącą na północny wschód poniżej starej bacówki, potem dłuższy czas drogą grzbietową i nieoznaczoną na mapie ścieżką przez łąki i las do zabudowań oznaczonych na mapie jako osiedle Kurosica. Do doliny potoku Głębieniec dochodzę kilkaset metrów przez zajazdem, który naszych maratończyków gościł już trzeci raz w historii Kieratu.

Odcinek 11 - do osiedla Bukowina w Słopnicach Górnych (PK11)

Jeden z bardziej malowniczych, ale nieco "zakręcony" fragment trasy. Od kościoła idę w kierunku szkoły a potem uliczką w górę obok dobrze widocznych z każdego miejsca w Szczawie, nieco już zniszczonych, a przez wiele lat świecących pustkami, potężnych budynków sanatoryjnych. Wspinam się stromą drogą w kierunku osiedla Wyrębiska Szczawskie. Droga w pewnym momencie skręca w kierunku osiedla Nowa Cerla, jednak po dojściu do grzbietu, skręcam na północ i po chwili widzę jak na dłoni drogę okalającą zlewnię potoku Szczawa, nad którą góruje szczyt królowej Beskidu Wyspowego - Mogielicy. Drogą grzbietową dochodzę do samego punktu. Przetestowałem też drugi wariant dojścia, raczej niechętnie wybierany przez maratończyków, przez osiedle Muchy do doliny potoku Szczawa, następnie cały czas drogą nad potokiem, z odbiciem na północ w górnym jego biegu - niemal prosto na punkt. Był to wariant łatwiejszy nawigacyjnie, ale minimalnie dłuższy, w dodatku pozbawiony pięknych widoków, więc go nie rekomenduję.
Punkt nr 11 obsługiwała ekipa sędziowska, przewieziona tu wraz z przyczepą z PK2. Ponieważ studenci pełnili dyżur nieustannie od początku trwania maratonu, obiecałem im zmianę w sobotę po południu, aby mogli się wreszcie ogrzać w bazie. W końcu jaki to problem, gdy się ma do dyspozycji ponad pięćdziesięciu sędziów? A tu niespodzianka. Los studentów z Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości okazał się niesłychanie bogaty w przykre doświadczenia. Jednego nagle wezwali za granicę, drugi zasłabł w Nowym Sączu (gdzie jakimś sobie tylko znanym sposobem teleportował się z Limanowej), trzeci trafił do szpitala (z tym co zasłabł), kolejnym kilku nagle zaczęli się koledzy żenić, a pozostali zaginęli bez śladu, jeszcze im się w dodatku, jak na komendę, wszystkie telefony komórkowe popsuły. Na kilka godzin przed zakończeniem maratonu na posterunkach pozostali tylko zawsze niezawodni strzelcy z Tymbarku i garstka wolontariuszy. Ale dzięki temu, maratończycy, którzy dotarli do PK11 po godzinie 16:00 mogli się spotkać osobiście z Sędzią Głównym, który objął tam służbę i pełnił ją w pojedynkę do końca.

Odcinek 12 - do Ośrodka Wypoczynkowego "Pod Ostrą" (PK12)

Początek oczywisty zielonym szlakiem przez Przełęcz Słopnicką. Przed Cichoniem można było odbić w lewo w szlak rowerowy, a gdy ten skręca zakosem w lewo, odbić drogą na północ aż do ścieżki przyrodniczej. Ja wolałem podejść jeszcze kawałek pod Cichoń, a następnie obejść jego szczyt trawersem od południa. Na szlak powróciłem tuż przed Przełęczą Pod Ostrą, a stąd powędrowałem ścieżką biegnącą początkowo równolegle do szosy, potem prosto na północ. Po przecięciu zakosów szosy wyszedłem tuż ponad ośrodkiem.
Na punkcie tym oczekiwali na strudzonych wędrówką zawodników nasi niezawodni sponsorzy z firmy Krameko, Państwo Adela i Ryszard Kryniccy, którzy przygotowali wspaniały żurek, kawę i owocową herbatę. Ich zapowiedziana obecność na trasie właśnie w tym miejscu, z jednej strony powstrzymywała uczestników przed wcześniejszą rezygnacją, z drugiej jednak mogła pozbawiać motywacji do wyruszenia na ostatnie niełatwe 15 km trasy.

Odcinek 13 - do zakrętu szlaku w pobliżu osiedla Za Las w Siekierczynie (PK13)

Złośliwi mówią, że drogi pomiędzy PK12 i PK13 poprowadziłem w poprzek. Przyznaję, że ten odcinek trasy wymagał odrobiny pokombinowania przy wyborze optymalnego wariantu. Aby nie nadkładać zanadto drogi, ale też nie tracić zbyt wiele czasu i energii na pokonywanie dość głębokich i "mokrych" wąwozów, odbijam od szosy na skraju lasu, nieco poniżej ośrodka. Idę na południowy wschód, leśnymi ścieżkami, których nie ma na mapie. Pozwala mi to przeciąć pierwszy z mijanych wąwozów w jego górnej niezbyt głębokiej części, nieco gorzej jest z drugim. Potem ścieżką dość ostro w górę. Za chwilę jestem juz na skraju lasu, przechodzę przez łąkę i dochodzę do grzbietu z drogą asfaltową i niebieskim szlakiem. Po jej przecięciu przyjmuję kierunek wprost na widoczny w oddali kościół w Siekierczynie. Kolejny wąwóz i przy zabudowaniach osiedla Morgi dochodzę do wąskiej asfaltówki, którą dochodzę do samego kościoła. Można tu było pokusić się o niewielki skrót i od drogi asfaltowej odbić w kierunku osiedla Mrukówka, jednak kosztem dodatkowej przeprawy przez wąwóz. Idę kawałek szosą w kierunku Łukowicy, a gdy ta zaczyna ostro opadać w dół, skręcam w lewo i przez osiedle Na Groniu docieram do zielonego szlaku, atak na PK13 jest już czystą formalnością.
Niektórzy atakowali punkt tnąc przez łąki i las na azymut od strony kościoła. Był to tylko pozorny skrót, bowiem wymagał dodatkowego sforsowania kilku strumieni. Punkt obsługiwali nasi strzelcy. Szczególnie nieprzyjemne dla nich było zakończenie pracy punktu, bowiem przez ostatnie kilka godzin lał intensywny deszcz i rozstawione pod lasem namioty trzeba było w tych warunkach zwinąć a następnie przenieść do samochodów przez łąkę, na której wody było już po kostki.

Odcinek 14 - do Limanowej (META)

Teraz już bez kombinowania prawie cały czas zielonym szlakiem. Oszczędzam sobie tylko wchodzenia na Kukłacz i gdy szlak odbija w lewo, ja od razu skręcam w prawo. Drugi skrót robię w osiedlu Zarębówka. Szlak skręca w szosę w lewo, ja przecinam szosę i idę prosto polną drogą. Dalej już cały czas szlakiem koło cmentarza "Na Jabłońcu" aż do centrum Limanowej. Jestem na mecie.
Więc to już koniec?
Już po Kieracie?
Pędząc najkrótszą drogą do mety ominąłem tyle ciekawych i pięnych miejsc. Ale coś przecież trzeba było zostawić na kolejne edycje MEMP Kierat.

I znów plac przed hotelem "Siwy Brzeg". Podsumowuję wskazania GPS z najkrótszych wariantów trasy: 100 km, 3500 m podejść. Ciekawe ilu uczestnikom udało się osiągnąć taki wynik.
Mam nadzieję, że trasa, pomimo ciężkich warunków marszu, nie była trudniejsza od tych z poprzednich lat. Cieszę się, że w ciągu dnia mogliście podziwiać choć część pięknych widoków, których na tegorocznej trasie nie brakowało. Cieszę się też, że do mety doszło 231 zawodników spośród 503 startujących. To świadczy o Waszym barsdzo dobrym przygotowaniu i ogromnej determinacji.
Z całego serca dziękuję Wam wszystkim za udział w Kieracie i gratuluję tak wspaniałych wyników.
Do zobaczenia za rok.