Andrzej Sochoń
O trasie IV Limanowskiego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2007
Komentarz dedykuję jak zwykle tym wszystkim, którym podczas przemierzania krętych dróg maratonu KIERAT 2007 cisnęły się na usta brzydkie słowa pod adresem budowniczego trasy, którym pokonywane odległości nie chciały się zgodzić z podanymi w informatorze technicznym, którym średnia prędkość marszu wyszła za niska, jak również, a może przede wszystkim tym, którzy postanowili, że za rok zmierzą się kolejny raz z Kieratem i za żadne skarby nie dadzą się Beskidowi Wyspowemu pokonać.
Po narzekaniach niektórych malkontentów w roku ubiegłym, że trasa była zbyt łatwa, bo ją za dużo osób ukończyło i za dużo było na niej asfaltów, na które nota bene liczni uczestnicy ciągnęli nawet tam, gdzie się to kompletnie nie opłacało, postanowiłem wyciągnąć kieratowiczów na beskidzkie szczyty siłą. Skoro Kierat ma być najtrudniejszym pieszym maratonem w Polsce, to niech będzie. Prawdę mówiąc, skrupuły miałem, bo ze stukilometrowego dystansu zejść nie wypadało, a żeby całkiem z asfaltów uciec musiałbym nie tysiąc metrów podejść, ale ze dwa tysiące dorzucić. Dlaczego, zrozumie z pewnością każdy, kto choć trochę zdążył poznać specyfikę Beskidu Wyspowego. Ale poprzestałem na tysiącu, aby "nie wylać dziecka z kąpielą". Bo trasa ma prawo być trudna, ale musi być możliwa do przejścia i to nie tylko przez "profesjonalistów". Postanowiłem więc zbytnio nie utrudniać pierwszej połowy trasy, by nie pogrążyć od razu na początku słabszych orientalistów, turystów dolinnych i spóźnialskim dać szansę podgonienia czołówki, za to od półmetka pozwoliłem Wyspowemu pokazać piechurom swoje prawdziwe oblicze. Z trudnością nawigacyjną zdecydowałem nie przesadzać, bo przy tak wyżyłowanym dystansie mogłoby się to źle dla niektórych skończyć.
Tyle drogą wstępu. Teraz wyruszam na trasę swoimi autorskimi wariantami, a kto chce niech się zabiera ze mną.
Odcinek 1 - dojście z Limanowej na Paproć (PK1)
Początkowy odcinek trasy zmuszony byłem uczestnikom narzucić ze względów porządkowych. Droga krajowa to świętość, której nawet organizatorom maratonu KIERAT, mającym u lokalnych władz szczególne względy, naruszać nie wolno. Dlatego spod hotelu maszeruję deptakiem wzdłuż potoku Sowlina, a po przekroczeniu szosy przy CPN-ie kieruję się ulicą Kamienną na zachodnim brzegu potoku aż do dolinki spływającego spod Paproci strumyka. Nie wiem czemu uliczki nie ma na mapie - na kserówce dorysowałem. Północnym brzegiem dolinki, polną drogą dochodzę do grupy zabudowań i dalej kierując się prawie dokładnie na zachód, osiągam grzbiet góry. Wkrótce z południa dołącza zielony szlak, którym można było iść od początku, zaliczając wszakże niepotrzebnie dodatkowe wzniesienie Lipowego. Punkt w miejscu niezwykle malowniczym, a wybudowana wiosną tego roku wiata turystyczna zachęca do odwiedzania tego miejsca nie tylko podczas Kieratu.
Odcinek 2 - z Paproci do mostku na potoku Bednarki (PK2)
Spod wiaty biegnę ścieżką prosto w dół na północny zachód do osiedla Węglarka, skąd drogą początkowo na zachód potem na północ do linii kolejowej i mostu drogowego w osiedlu Rola, dalej drogą koło zabudowań do niebieskiego szlaku. Przy kapliczce skręcam w drogę na zachód trawersując od północy górę Zęzów aż do szlaku zielonego, którym już bezproblemowo do punktu. Oczywiście można było cały czas trzymać się szlaku, ale wychodziło nieco dalej, nieco wyżej i zaliczyć trzeba było dodatkowe kryterium uliczne po Tymbarku. Punkt w miejscu może niezbyt ciekawym, ale też niezbyt trudnym do namierzenia.
Odcinek 3 - z Rupniowa Bednarek do Sadku (PK3)
Asfaltem na zachód. Droga w pewnym momencie ostro skręca w lewo, ja dalej prosto i w górę pod las. Jakiś czas trawersem, potem leśną drogą opadającą w dół na północny zachód aż do zabudowań dawnej leśniczówki. Drogą asfaltową przez wieś Kostrza prosto do wsi Sadek. Punkt w miejscu widocznym i oczywistym. Zarówno ten, jak i kolejny mocno asfaltowy odcinek trasy, pokonywany w dzień byłby istną "wykańczalnią". Mam nadzieję, że po zachodzie słońca, nie przez wszystkich lubiana nawierzchnia dróg, nie dawała się nikomu specjalnie we znaki, za to umożliwiła poprawienie sobie średniej prędkości marszu.
Odcinek 4 - z Sadku do Pustelni w Pogorzanach (PK4)
Asfaltem przez centrum wsi koło starej kapliczki i dalej cały czas na zachód, na skrzyżowaniu w prawo w dół do mostku na Tarnawce. Kawałek szosą w kierunku Jodłownika i pierwszą napotkaną drogą na zachód. Koło zabudowań lekko się cofam i wytracam wysokość idąc asfaltówką w kierunku Słupii, następnie skręcam w lewo w kierunku Góry Św. Jana. Do osiedla Pobręczyn można zapewne dotrzeć skrótem, ale liczne sady ogrodzone solidnymi płotami nie zachęcają do marszu na przełaj. Za to zabudowania os. Podryczyn omijam wybierając drogę gruntową ścinającą zakręt asfaltówki. Spod kościoła drogą pomiędzy sadami po północnej stronie cmentarza do mostu w Pogorzanach. Szosą kilkaset metrów na północ. Czarny szlak skręca w lewo, ja dalej prosto zgodnie ze wskazaniem niezbyt dobrze wyeksponowanej tabliczki informacyjnej i za znakami odnogi czarnego szlaku, stromą ścieżką wprost do pustelni św. Benedykta pod Diablim Kamieniem. Miejsce z niepowtarzalną atmosferą. Warto je odwiedzić za dnia. Nie przypuszczałem, by ktokolwiek miał problemy z dotarciem do tego punktu. Co prawda dokładność mapy pozostawia w tym miejscu sporo do życzenia, a nocą wszystkie szlaki są czarne, ale w opisie widniała jak wół uwaga: "dojście odnogą szlaku czarnego", więc byłem mocno zaskoczony, że większość zawodników pędziła szlakiem aż pod las, patrząc chyba tylko pod nogi, by się w pewnym momencie ocknąć, że Diabli Kamień już został w tyle. I chyba tylko diabelskim siłom przypisać mogę to nawigacyjne zaćmienie, które opętało w tym rejonie większość maratończyków, niektórych do tego stopnia, że wspiąwszy się na sam szczyt porzuconej przez diabła skały, mieli zamiar skoczyć z niej wprost w objęcia uroczych sędzin. Niektórych wyrwał z opresji młodociany samozwańczy przewodnik, wskazując dogodny skrócik przez podwórko. Innych przed upadkiem z wysokości uchronił krzyk sędzin: "Uwaga! Przepaść!"
Odcinek 5 - z Pogorzan na Księżą Górę (PK5)
Można czarnym, a potem niebieskim szlakiem, ale ja wybieram krótszy wariant. Szosą cofam się do pierwszego znacznego zakrętu i drogą wzdłuż strumienia maszeruję na zachód. Przechodzę na jego południowy brzeg, ścieżką idę wprost pod las do pierwszych zabudowań os. Smykań i drogą leśną na południowy zachód aż do skrzyżowania z niebieskim szlakiem na przełęczy pod Księżą Górą. Teraz 300 metrów niebieskim szlakiem i dróżką prosto na szczyt. Punkt na wieży widokowej. Niezwykła panorama zarówno w dzień, jak i nocą.
Odcinek 6 - z Księżej Góry do Wiśniowej (PK6)
Spod wieży wyraźną ścieżką do szlaku, kawałek na południe i dużą drogą w prawo, doliną strumienia. Na skraju lasu droga asfaltowa. Można było tą drogą iść w lewo wprost do centrum Wiśniowej, ja postanowiłem zbiec skrótem, ścieżką przez łąki wprost na tyły szkoły (tę dróżkę wydeptali zapewne uczniowie). Punkt w miejscu oczywistym; kto nie mógł znaleźć, ten dopytał.
Odcinek 7 - z Wiśniowej pod Lubomir (PK7)
Drogą osiedlową na tyłach starego młyna oznaczonego na mapie mylnie jako synagoga (ta jest w całkiem innym miejscu) na południowy zachód. Przy szosie spotykam zielony szlak i nim docieram na szczyt Lubomira. Przy nowo budowanym obserwatorium astronomicznym, które ma pełnić również rolę schroniska górskiego, skręcam na północny zachód i czerwonym szlakiem dochodzę do pozostałości wieży widokowej nad polaną Przygoleź. Podczas letnich wędrówek warto zejść kilka kroków dalej i skręcić w prawo na polanę. I bez wieży rozciąga się stąd wspaniały widok na pasmo Cietnia.
Odcinek 8 - z Lubomira do bazy pod Lubogoszczą (PK8)
Obawiałem się, że to będzie najtrudniejszy nawigacyjnie odcinek, tymczasem, mimo, że czołówka eksplorowała go w ciemnościach nocy, wszyscy sobie jakoś z jego pokonaniem poradzili. Z punktu jeszcze kilkadziesiąt metrów w kierunku Łysiny, potem drogą leśną stromo w dół na południowy zachód. Droga rozwidla się, więc trzymam się cały czas prawej strony. Dochodzę do dna doliny ze strumykiem i łąką. Po przejściu obok zabudowań odbijam na zachód na przełęcz Weska do żółtego szlaku i nim idę aż do os. Dobrzany, potem drogą przez Kaczmarczyki do asfaltówki. Po dojściu do os. Bartoszki skręcam w prawo, następnie w lewo przez most i od razu polną drogą na południe, trzymając się cały czas zachodniego brzegu strumyka. Znowu duża polna, a potem leśna droga, która doprowadza mnie do czarnego szlaku i bazy wypoczynkowej pod Lubogoszczą. Dotarliśmy właśnie do półmetka. Czas na odpoczynek. Miejsce do tego celu jak najbardziej właściwe. Ta baza to kolejne magiczne miejsce w Beskidzie Wyspowym (kilka już opisywałem w poprzednich latach). Jeśli nie będziecie się mieli gdzie podziać podczas górskiej wędrówki, tu zawsze Was przyjmą, nakarmią, a nawet opatrzą. Pani kierowniczka mieszka na miejscu i dla gości ma serce otwarte przez 24 godziny na dobę.
Odcinek 9 - z bazy pod Lubogoszczą do Morskiego Oka (PK9)
Z bazy pod Lubogoszczą ruszam czarnym szlakiem na szczyt, bo jakżeby inaczej. Oczywiście, jak się uprzeć to można, ale trawersowanie stromych stoków Lubogoszczy pociętych głębokimi wąwozami, nie dawało, moim zdaniem, żadnego zysku kilometrowego, niewielką tylko oszczędność gradientów, a wymagało nie lada umiejętności nawigacyjnych, więc czasowo korzystne być nie mogło. Ale byli odważni, którzy taki wariant wybrali i do kolejnego punktu dotarli. Jestem dla nich pełen podziwu. Ja wariantem najłatwiejszym. Czerwony szlak grzbietowy już bez większych podejść, a potem stromo w dół. Zygzak szlaku i przecinające go drogi wrysowane na mapę nijak się mają do rzeczywistości, więc aby nie wpuszczać maratończyków w przysłowiowe maliny, dołączyłem mapkę dojścia do punktu. Charakterystyczne miejsce - rozległy plac do składowania drewna, jest najlepszym punktem odniesienia dla skrytego w zaroślach stawku, któremu nadano dumną nazwę Morskiego Oka. Spotykana na innych mapach nazwa Żabie Oko jest chyba bardziej adekwatna do okazałości śródleśnego akwenu, ale brzmi znacznie gorzej. O problemach ze znalezieniem tego punktu, o dziwo, nie słyszałem, choć był to chyba najbardziej zakamuflowany punkt na całej trasie.
Odcinek 10 - z Morskiego Oka na wschodni szczyt Śnieżnicy (PK10)
Z punktu nie wracam na plac przy szlaku, ale drogą ponad samotnym domkiem dochodzę do niego tuż za szlabanem leśników. Szlakiem do szosy, którą przecinam opuszczając znaki i sporą drogą dochodzę do os. Mistarze. Na chwilę zatrzymuję się w urządzonym w przyziemiu jednego z domów sklepie. Dalej idę polną drogą prosto w kierunku szczytu. Droga przecina tor i wchodzi w las koło starego kamieniołomu. Teraz dosyć ostre podejście wprost na górną stację wyciągu narciarskiego. Pod główny szczyt dochodzę szlakiem niebieskim. Gdy ten skręca gwałtownie w prawo, odbijam w ścieżkę trawersującą szczyt od południowego wschodu i prowadzącą wprost na siodło pomiędzy głównym i środkowym wierzchołkiem Śnieżnicy. Dalej trzymając się cały czas zanikającej miejscami ścieżki grzbietowej mijam Wierchy i za kolejnym siodłem dochodzę do wyraźnej kulminacji wschodniej Nad Stambrukiem. Wiem, że wielu zawodników przegnała stąd burza, ale ci którzy mieli okazję chwilę na punkcie odsapnąć, mogli zauważyć charakterystyczny skalny grzebień, którego fotografia wisiała na rajdowej stronie już na parę miesięcy przed Kieratem. To była z mojej strony nieśmiała podpowiedź dla znawców Beskidu Wyspowego, którędy kieratowa trasa będzie przebiegała. Druga publikowana fotka przedstawiała ekstremalnie otabliczkowany mostek przy diabelskim czarnym szlaku pomiędzy Szczyrzycem i Pogorzanami. Nie wiem, czy ktokolwiek te moje zagadkowe podpowiedzi rozszyfrował, bo łatwe nie były. Wracając do wybranego przeze mnie wariantu. Nieco krótszy, niżeli marsz wyłącznie znakowanymi szlakami, bez grama asfaltu, bez "patelni" na podejściu, wbrew pozorom, bardzo prosty nawigacyjnie i w dodatku ze sklepem po drodze. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego nie poprowadzono tędy szlaku, ale skierowano go na ruchliwą szosę bez odrobiny cienia.
Odcinek 11 - ze Śnieżnicy na Łopień (PK11)
Ze wschodniego szczytu cały czas na wschód, uważając, by zbyt wcześnie nie odbić ze ścieżki grzbietowej w jedną z licznych dróg na południe. Szosę krajową przecinam w os. Kretówki i od razu kieruję się do drogi prowadzącej wprost na szczyt Łopienia z os. Flisary. Można tu było zrobić mały odsap lub schronić się przed deszczem pod ustawionymi na mijanym boisku wiatami. Dalej idę drogą w kierunku szczytu trzymając się północnego brzegu strumienia. Przekraczam go dopiero w górnym biegu i teraz czeka mnie już tylko mozolna wspinaczka wprost na rozległą halę szczytową. Tuż pod szczytem niewielka kapliczka i ślady wykonanej systemem gospodarczym wiaty. Punkt zlokalizowany na samym szczycie, ale gdy burza zbliżyła się do Łopienia na niebezpieczną odległość, sędziowie przenieśli namioty troszkę niżej, pod las, stawiając je na samym środku zielonego szlaku. Punkt wydawał mi się oczywisty, więc ze zdziwieniem odbierałem liczne telefony od maratończyków, którzy wyszedłszy na halę nie mogli namierzyć dwóch sędziowskich namiotów. "Czy na pewno jesteście na szczycie?" - pytałem zdezorientowanych zawodników. "Taaak!" - brzmiało ze słuchawki. "A kapliczkę widzicie?" - "Nie!" - "No to chyba nie jesteście na szczycie". Trudno mi zgadnąć, gdzie błądzili poszukiwacze znikającego Łopienia, ale mogę podejrzewać, że niektórzy, wchodzący na szczyt zielonym szlakiem od strony Dobrej, za halę Jaworze uznali napotkaną wcześniej halę Myconiówka, inni myśleli, że szczyt jest w miejscu wysuniętego na zachód ramienia z okazałym krzyżem, jeszcze inni byli już tuż pod głównym szczytem, ale od niewłaściwej, wschodniej strony (szlak biegnie skrajem lasu okrążając szczyt od południa i zachodu). Dość, że po moich wyjaśnieniach, że idąc szlakiem nie sposób punktu nie zauważyć, wszyscy sobie jakoś chyba poradzili. A Łopień to w istocie góra niezwykła. Jest to właściwie górski masyw o kilku nieznacznie różniących się wysokością szczytach. Łopień to kilka najpiękniejszych beskidzkich hal, to najwięcej beskidzkich jaskiń, w dodatku o rekordowych długościach, to unikatowy obszar bagienny na szczycie góry, to siedlisko wielu osobliwych gatunków roślin i zwierząt. Łopień to wielkie wyzwanie dla orientalistów - niejeden turysta już tu pobłądził. Na tę górę na pewno jeszcze podczas kieratowych zmagań wrócimy.
Odcinek 12 - z Łopienia do Słopnic Zarąbki (PK12)
Zejście na Przełęcz Rydza-Śmigłego nie miało chyba alternatywy. Stąd kieruję się w dół do Słopnic Królewskich i przez os. Kaczory (jakżeby inaczej) drogą pod lasem do os. Pachówka. Gdy pokonywałem trasę można było bezproblemowo zrobić skrócik przez łąkę. Dalej drogą asfaltową w górę potoku. Asfalt się kończy, ja dalej prosto aż do rozległego placu do składowania i załadunku drewna. Tu odbijam od głównej drogi, idąc nieco na wschód ścieżką ponad domkiem robotników leśnych. Wkrótce dochodzę do większej drogi i nią docieram wprost pod zbiornik wody przy zabudowaniach opisanych na mapie jako Zarąbki. Ta właśnie droga została w swej dolnej części przegrodzona płotem okalającym ujęcie wody dla Słopnic. Tu mogli napotkać pewne problemy ci, którzy dotarli do tegoż ujęcia idąc początkowo, tak, jak ja, oraz ci, którzy zdecydowali się na warianty stokami Mogielicy. A problemem oprócz ogrodzenia był z pewnością potok, który trzeba było sforsować, co po burzy zapewne łatwe nie było. Sam punkt w miejscu malowniczym i z racji niezaznaczonej na mapie asfaltowej drogi dojazdowej łatwo dostępny, co pozwoliło nam ustawić tu przyczepę kempingową.
Odcinek 13 - ze Słopnic na Modyń (PK13)
Z punktu ruszam drogą grzbietową pośród pól na południe. Potem zielonym szlakiem przez Przełęcz Słopnicką do os. Ślagi i drogą polną, potem leśną do os. Wierzyka. Na skrzyżowaniu z szosą sklepik, w którym uzupełniam zapasy napojów. Na szczyt docieram niebieskim szlakiem turystycznym. Ze zlokalizowaniem szczytu Modyni prawie nikt problemu nie miał. Nocą sędziowie palili tu ognisko. Z Przełęczy Słopnickiej nieliczni kierowali się wprost ku szczytowi, ale wariant ten wymagał "spuszczenia się" do kościoła w Zalesiu i odrabiania wytraconej wysokości. Ale, jak komuś było mało podejść, mógł sobie trochę skrócić, uważając jednak, by nie pomylić niższego wierzchołka tzw. Pod Modyń z głównym szczytem, jedynym na tegorocznej trasie przekraczającym 1000 m npm.
Odcinek 14 - z Modyni na Klończyk (PK14)
Ruszam żółtym szlakiem, ale kontroluję cały czas kierunek, bo poplątane drogi koniecznie chcą mnie wykierować na Małą Modyń, a żeby trafić na grzbiet Jasieńczyka, główny zakręcony grzbiet Modyni trzeba we właściwym momencie opuścić. Wyraźną drogą stromo w dół dochodzę do skraju lasu. Dalej droga już oczywista. Mijam charakterystyczne stacje drogi krzyżowej wykonane na skalnych głazach. Droga biegnie grzbietem, jedynie szczyt Jasieńczyka trawersując od południa. Mijam kilka niewielkich wzniesień i na dosyć rozległej, częściowo zarośniętej hali osiągam niezbyt wyniosły szczyt Klończyka. Obok szczytu urządzona na drzewie myśliwska ambona. Nie sądziłem, by ktokolwiek miał problemy ze zlokalizowaniem tego punktu, bo grzbiet nader wyraźny, szczyt i ambona przy samej drodze, praktycznie nie było gdzie zboczyć. Chyba tylko zmęczeniu przypisać mogę kłopoty niejednego zawodnika ze znalezieniem Klończyka i to jeszcze za dnia. I gdyby nie to, że na ów Klończyk podchodziłem kilkakrotnie, od różnych stron i dodatkowo sprawdzałem poprawność jego wrysowania na mapę GPS-em, po którymś z kolei telefonie od błądzących poszukiwaczy czternastki, zacząłbym podejrzewać, że sędziów posadziłem w niewłaściwym miejscu.
Odcinek 15 - z Klończyka do Siekierczyny (PK15)
Ze szczytu schodzę do drogi biegnącej na północ wschodnim skrajem polany. Na kolejnej polanie przechodzę poniżej samotnego domostwa opisanego na mapie jako Spleźnia. Można tu było dotrzeć cofając się spod szczytu ok. 150 m w kierunku Modyni i na pierwszym skrzyżowaniu drogą na północ. Spod domku dobrze przedeptana ścieżka prowadzi mnie do grupy zabudowań w Młyńczyskach, skąd nową asfaltówką przez mostek wychodzę na szosę. Dalej można próbować prosto w górę przez łąkę, ale ja grzecznie skręcam w lewo i koło przystanku odbijam stromo wspinającą się na północny wschód, wyasfaltowaną drogą. Na przełęczy obok murowanej kapliczki przecinam zielony szlak, idę dalej w dół asfaltem, za mostkiem nieco w górę do skrzyżowania, tam w lewo i zaraz w prawo. Droga trawersuje Okowaniec od wschodu. Mijam zabudowania osiedli Pod Okowaniec, Roztoka i Habiówka i dochodzę do szosy w kierunku Siekierczyny. Szosą nie idę długo, zaraz odbijam w drogę na północ. Po lewej ręce zostawiam dwa domostwa, przy kolejnym droga zanika, ale utrzymując kierunek docieram do zielonego szlaku przy niewielkim strumyczku. Szlakiem przez mostek i prosto na punkt urządzony w stodole jednego z dwóch opuszczonych gospodarstw. Punkt przy samej drodze - kto doszedł, musiał zauważyć. Oczywiście liczyłem się z tym, że ci, którzy ostatnie kilometry maratonu pokonywać będą nocą, wybiorą warianty bardziej asfaltowe: szosą przez Roztokę i asfaltówką za kościołem w Siekierczynie. Były to warianty łatwiejsze nawigacyjnie, ale dłuższe od mojego, a szosa z Roztoki do Siekierczyny nie dość, że kręta, to jeszcze pofałdowana, więc najgorszemu wrogowi bym jej nie polecił. Za to ostatni odcinek mojego wariantu trochę zmyłkowy i wymagał konsekwentnego trzymania się własnej trajektorii, bez szukania analogii pomiędzy przebiegiem szlaku i dróg na mapie i w rzeczywistości.
Odcinek 16 - z Siekierczyny do Limanowej (META)
Odcinek na miarę półprzytomnych maratończyków. Asfaltem w kierunku Zarębówki i dalej cały czas zielonym szlakiem, który znów w rzeczywistości ma nieco inny przebieg niż na mapie, bowiem osiedle Zarębówka omija od zachodu. Idę cały czas asfaltem aż do cmentarza na Jabłońcu i nadal szlakiem ulicą Jabłoniecką, dalej Zygmunta Augusta i przez park koło dworu Marsów do mostu (jak kto wolał, mógł skrócić ulicą Kościuszki do rynku), a stąd to już do hotelu droga oczywista.
No i proszę, jesteśmy na mecie. Prawda, że nie było trudno. Być może moją trasę jeszcze można gdzieś skrócić, ale czy warto by było? Beskid Wyspowy jest taki piękny, że aż "szkoda się spieszyć".
Wszystkich, którzy odczuwają niedosyt, zapraszam za rok na piąty jubileuszowy Kierat. Jubileusz może niezbyt wielki, ale trasę postaram się na tę okazję przygotować dla Was wyjątkową. I obiecuję, że poprzeczki nie będę już podnosił.