Andrzej Sochoń
O trasie II Limanowskiego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2005
Komentarz dedykuję tym wszystkim, którym podczas przemierzania krętych dróg maratonu KIERAT 2005 cisnęły się na usta brzydkie słowa pod adresem budowniczego trasy, którym pokonywane odległości i przewyższenia nie chciały się za żadne skarby zgodzić z tymi podanymi w informatorze technicznym, którym średnia prędkość marszu wyszła jakoś dziwnie niska, jak również, a może przede wszystkim tym, którzy postanowili, że za rok zmierzą się ponownie z Kieratem, ale nie dadzą się już wywieść w pole, ani złapać w moje, mapy i Beskidu Wyspowego pułapki.
Przystępując do budowy kieratowej trasy założyłem od początku, że znajdzie się na niej królowa Beskidu Wyspowego, Mogielica, przez co automatycznie oszczędzę uczestnikom nadmiaru asfaltu, którego na pierwszej edycji maratonu było, według mnie, trochę za dużo. Zadanie nie było proste, bowiem humory tej dumnej góry znam aż nadto i wiem doskonale, jak potrafi ona nauczyć pokory śmiałków próbujących ją zdobyć tak w czasie letnich upałów, jak i wtedy, gdy szczytowe partie spowija mgła tak gęsta, że czubków własnych butów nie widać, co zdarza się tu dość często.
Zdobywanie Mogielicy oraz przejście jej południowym ramieniem na stoki Jasienia, choć jest turystycznym standardem, dokonane nocą wydało mi się samo w sobie wyczynem godnym włączenia w repertuar ekstremalnego rajdu. Ciemność, mgła, deszcz, zimny wiatr, to zjawiska, których obecności mogłem się spodziewać, ale, że wystąpią wszystkie jednocześnie i to w nasileniu takim, jakie nawet tutaj należy do rzadkości, wybaczcie, ale nie wziąłem pod uwagę, dlatego jeszcze tuż przed odprawą techniczną liczyłem się z możliwością zakomunikowania przybyłym, że ze startu nici i dopiero pocieszające prognozy pogody, opadający poziom wody w potokach oraz pozytywne zaopiniowanie decyzji o terminowym starcie przez goprowców dały mi dość odwagi, bym Was w zaprojektowany przeze mnie labirynt wpuścił. Od początku wiedziałem, że trasa przy takich warunkach już nie będzie ani trudna, ani ekstremalna, ani nawet ekstremalnie trudna, lecz ekstremalnie ekstremalna. Chyba tylko zimą mogłoby być gorzej.
Teraz do rzeczy. Na każdym odcinku trasy zastawiłem mniejszą lub większą pułapkę. W złapanie się w niektóre z nich doświadczonych orientalistów, nie wierzyłem, jednak nie chcąc psuć zabawy tym, którzy do tej pory z kompasem kontaktu nie mieli, postanowiłem, że początek trasy będzie w miarę prosty nawigacyjnie, szczególnie w części nocnej, jednak wymagający kontrolowania kierunku marszu i zerkania co jakiś czas na mapę, środkowa część maratonu troszkę bardziej ambitna, końcówka znów prosta i zniechęcająca do przedwczesnej rezygnacji z osiągnięcia mety. Pogoda trochę mój plan zaburzyła i początkowy etap pokonywany w strugach deszczu wcale taki prosty nie był, jak to zakładałem.
Odcinek 1 - dojście z Limanowej do ambony pod Łopieniem
Wariant optymalny, wybrany zresztą bezbłędnie przez czołówkę maratonu, wiódł drogą asfaltową do centrum Słopnic, potem kawałek na północ szosą w kierunku Tymbarku i w lewo drogą asfaltową w kierunku osiedla Sączek, za osiedlem drogą polną wprost pod ambonę. Pierwsza pułapka to pozorny skrót przez szczyt Lipowego. Pozorny, bo zmuszający do pokonania głęboko wciętego wąwozu i to drogą polną, w którą trafić jest łatwo tylko na mapie. Przy panującej pogodzie nikt chyba się nie pokusił o skracanie tędy drogi. Druga pułapka. Błędne oznaczenie lokalizacji mostu na Słopniczance (mapa przedstawia stan sprzed kilku lat), stąd moje ostrzeżenie w informatorze i miniaturka mapy (PK-1) z nową lokalizacją. Kto się przyjrzał przed startem i zapamiętał, ten trafił. Można też było atakować ambonę dochodząc do kościoła i potem przez osiedle Wójtostwo w górę aż do żółtego szlaku i taki wariant też niektórzy wybrali, choć zmuszał do szybszego porzucenia asfaltu i dłuższego marszu błotnistymi polnymi drogami, przez co czasowo był, moim zdaniem, mniej korzystny. Sam punkt widoczny z oddali i łatwy raczej do namierzenia, z obsadą sędziowską.
Odcinek 2 - z ambony pod Łopieniem na Przełęcz Marszałka Rydza-Śmigłego
Wariant optymalny, to dojście żółtym szlakiem do Słopnic Królewskich i dalej drogą wzdłuż potoku prosto w kierunku przełęczy. Pierwsza pułapka to słabe znakowanie żółtego szlaku i nieoznaczony skręt, przez co można było zapędzić się drogą trawersującą południowy stok Łopienia, zamiast zejść ścieżką do drogi asfaltowej. Druga, w którą złapało się, jak zauważyłem, wielu doświadczonych piechurów to zmyłkowa droga odbijająca na rozwidleniu w osiedlu Kaczory na południe do osady Proroki. Mapa sugeruje, że trzeba iść w lewo, ale kto kontrolował kierunek marszu za pomocą kompasu nie mógł nie zauważyć, że droga znosi całkiem na południe, podczas gdy na przełęcz trzeba trzymać kurs prosto na zachód. Kto w miarę szybko stwierdził, że mu się coś nie zgadza, mógł spojrzeć na załączoną miniaturkę (PK-2), na której jest więcej dróżek i z której widać, że nawet ten błąd daje się naprawić jeszcze przed dojściem do pierwszych zabudowań osady Proroki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pogoda nie zachęcała ani do studiowania mapy, ani do zbyt częstego zerkania na kompas. Skutkiem złapania się w tę pułapkę było atakowanie przełęczy przez niektórych piechurów z góry, od strony Mogielicy, co mnie specjalnie nie zaskoczyło, ale sędziującą na przełęczy wraz ze mną Olę bardzo. Lokalizacja samego punktu oczywista, zapewniona obsada sędziowska, dodatkowo przez jakiś czas nadzór GOPR.
Odcinek 3 - z Przełęczy Rydza-Śmigłego na Mogielicę
Wariant optymalny zielonym szlakiem turystycznym. Ten odcinek bez specjalnych pułapek, poza kilkoma słabo oznaczonymi zakrętami szlaku. Za to droga wspaniała. Tu oficjalna informacja dla niedowiarków: niebieskie rowerki namalowane na niektórych drzewach nie były przywidzeniem, lecz oznaczeniami szlaku rowerowego, towarzyszącego (zgroza!) szlakowi pieszemu. Osobiście, choć lubię ekstremę, nie odważyłbym się tą drogą na rowerze ani wjeżdżać na Mogielicę, ani tym bardziej z niej zjeżdżać. Punkt zlokalizowany na szczycie, bez obsady sędziowskiej.
Odcinek 4 - z Mogielicy na Polanę Skalne pod Jasieniem
Wariant optymalny żółtym szlakiem turystycznym. Odcinek w dzień i przy ładnej pogodzie łatwy, wręcz odpoczynkowy. W nocy i przy dużym zamgleniu też nie należący do bardzo trudnych, wymagający jedynie pilnowania się grzbietowej ścieżki na Polanie Stumorgowej, w lesie zaś kontrolowania przyzwoitego na tym odcinku oznakowania szlaku, oczywiście pod warunkiem, że się komuś w nocy zielony z niebieskim nie pomyli. Jedyną pułapką było umiejscowienie szałasu pasterskiego na Polanie Skalne, który, choć okazały, ukryty jest jednak przed okiem piechura idącego szlakiem z Kutrzycy na Jasień. Liczyłem się z tym, że niektórzy zapędzą się nieco i ockną się dopiero przy zbiegu szlaków na szczycie Jasienia, co zmusi ich do minimalnej nawrotki, nie podejrzewałem natomiast, że będą i tacy, którzy Jasień miną i zorientują się, że coś jest nie tak dopiero podczas zejścia w kierunku przełęczy Przysłopek. Punkt trochę ukryty, ale za to pod dachem, "ogrzewany" i ze stałą obsadą GOPR.
Odcinek 5 - z Polany Skalne do Mszany Górnej
Tu zaczynała się prawdziwa zabawa dla dobrych nawigatorów. Wariant optymalny drogą trawersującą od północy szczyt Jasienia (widoczna tylko na miniaturce PK-4) ew. przez szczyt, dalej szlakiem zielonym, potem kawałek czarnym i dalej drogami polnymi na zachód cały czas grzbietem pod szczytem Cyrki (757) i bezimiennym (607) do osiedla Kopytki, dalej asfaltem do kościoła w Mszanie Górnej. Podstawowa pułapka to łatwy do przeoczenia początek szlaku czarnego, w dodatku źle zaznaczony na mapie. U zbiegu szlaków nie ma tabliczki, a jedynie znak początku szlaku namalowany na sporych rozmiarów kamieniu. Kto patrzył pod nogi, zauważył, kto szukał znaków na drzewach i nie kontrolował na bieżąco swego położenia, mógł się zapędzić i pozostawały mu trzy możliwości: przebijanie się doliną Wierzbienicy (niby nic takiego, ale nie przy takiej pogodzie), marsz leśnymi i polnymi drogami na północ od wzgórza Dziurczak (trudny nawigacyjnie) lub asfaltem przez Łętowe (strasznie okrężnie). Preferowany przeze mnie wariant przez Cyrki niezbyt trudny, ale czujny, wszak droga grzbietowa to w rzeczywistości system dróg łączących łąki, z których, jeśli nie zerka się na kompas bardzo łatwo zboczyć, czy to w kierunku Lubomierza, czy w dolinę Wierzbienicy. Niebezpieczeństwo zagubienia się niewielkie, najwyżej trochę nadłożonej drogi. Mniej ambitni trzymali się szlaku czarnego aż do szosy w Lubomierzu lub skierowali się z Jasienia żółtym do przełęczy Przysłopek i stamtąd również do Lubomierza. Obydwa te warianty dość okrężne i pozornie tylko bezpieczne, bo znakowanie obydwu szlaków słabe i nocą utrzymanie się na nich było, według mnie, trudniejsze, niż zachowanie prawidłowego azymutu. Lokalizacja punktu oczywista, ponadto obsada sędziowska.
Odcinek 6 - z Mszany Górnej na Potaczkową
Wariant optymalny szosą od kościoła kawałek na północny zachód, potem skręt przez mostek do grupy kilku domostw, dalej drogą polną na zachód przez siodło na południe od Witowa, zejście do Niedźwiedzia przez osiedle Domagały. Z centrum Niedźwiedzia początkowo polną drogą, pod koniec przez łąki wprost na szczyt Potaczkowej. Większych pułapek na tym odcinku nie było, poza tym, że droga pod Witowem nie jest tak prosta, jak na mapie i trzeba było uważać, żeby nie zniosło zanadto na południe. Z Niedźwiedzia większość chyba osób postanowiła podejść zielonym szlakiem do przełęczy między Chabówką, a Potaczkową i stamtąd dopiero atakować szczyt (wariant nieco okrężny i mokry), choć na miniaturce (PK-6) wyraźnie widać było, że polnymi drogami można od wschodu podejść prawie pod sam szczyt. Sam punkt widoczny z daleka, przy dobrej widoczności nawet z bardzo daleka.
Odcinek 7 - z Potaczkowej do osiedla Bołdony w Mszanie Dolnej
Wariant optymalny dość oczywisty (na mapie) przez osiedle Niedojady, pod Adamczykową i dalej grzbietem, aż do zejścia do grupy domów Bołdony. Cały odcinek również na miniaturkach ułatwiających połapanie się w układzie dróg pomiędzy domostwami w górnej części Podobina w osiedlu Adamczaki (PK-6), choć tu akurat mapa turystyczna jest całkowicie w zgodzie ze stanem faktycznym. Miniaturka (PK-7) pozwalała ponadto zlokalizować dom w osiedlu Bołdony, w którym "ukryty" został punkt kontrolny. Sądząc po ilości odwiedzin u sąsiadów państwa Sochackich, mało kto z tych miniaturek korzystał. Odcinek nie był łatwy nawigacyjnie, szczególnie dla tych, którzy dotarli tu przed świtem, ale bez szczególnych pułapek. Podstawową trudnością było wybranie właściwego momentu na zejście z grzbietu, tak aby wyjść wprost na punkt. Co mniej cierpliwi cięli na skuśkę przez nieskoszone łąki, nadmiernie ostrożni omijali zejście oznaczone biało-czerwoną taśmą nie dowierzając, że to coś zarośnięte trawą to droga. Byli i tacy, którzy idąc z Potaczkowej zaliczyli po drodze Rabę Niżną. Punkt, wbrew pozorom, trochę ukryty, ale za to pod dachem, ciepły, ze stałą obsługą sędziowską, z ciepłymi napojami i z domową atmosferą. Wszystkim, którzy po Kieracie odczuwali niedosyt bytowania na PK7, serdecznie to magiczne miejsce polecam jako bazę wypadową lub chociaż przystanek podczas wędrówek po Beskidzie Wyspowym. Wspaniałe miejsce, wspaniali gospodarze, wspaniałe widoki... czego można chcieć więcej.
Odcinek 8 - z Mszany Dolnej na Ogorzałą
Wariant optymalny trawersem na północny zachód wprost pod maszt nadajnika telekomunikacyjnego, zejście ścieżką przez osiedle Szynaliki do szosy Mszana Dolna - Niedźwiedź, szosą w kierunku Mszany Dolnej, potem w prawo przez most na Porębiance do Mszany Górnej, następnie w lewo przez most na Mszance w kierunku Łostówki. Potok Łostówka można było przekroczyć przez jeden z kilku betonowych mostów i przez osiedle Fornale polną drogą na wschód, aż do sporej polany na zachodnim ramieniu Ogorzałej, skąd mało uczęszczaną ścieżką biegnącą wzdłuż grzbietu (widoczną tylko na miniaturce PK-8) wprost na szczyt. Odcinek za dnia średnio trudny nawigacyjnie, lecz kuszący pozornymi ułatwieniami. Niektórzy, nie chcąc wracać na grzbiet, z którego przed chwilą zeszli na PK7, postanowili iść szosą przez centrum Mszany Dolnej (bardzo okrężnie), inni trzymali się kurczowo zielonego szlaku na podejściu pod Ogorzałą. Zysk żaden, bo szlak podle znakowany, szczególnie w części polnej, prowadzony drogą, którą nawet przy dobrej pogodzie spływa woda, na dodatek zachodzący szczyt Ogorzałej od południa, skąd do punktu można było dotrzeć jedynie "na krechę" stromo pod górę i przez potworne zarośla. A drogą od osiedla Fornale można było jak po sznurku, krócej, bez dodatkowych gradientów i zapewne też bez niepotrzebnych epitetów pod adresem budowniczego trasy. Punkt troszkę ukryty, ale w dzień nikt chyba nie miał problemów ze zlokalizowaniem najwyższej kulminacji Ogorzałej.
Odcinek 9 - z Ogorzałej na Polanę Michurową pod Ćwilinem
Zdecydowanie najtrudniejszy nawigacyjnie (i nie tylko) odcinek całej trasy, mający tak jak i poprzednie dwa działać hamująco na czołówkę, z której dotarciem tu przed świtem liczyłem się, choć przy tej pogodzie sam nie mogłem się nadziwić, jak się to chłopakom udało. Wariant optymalny ścieżką na wschód, dalej szlakiem zielonym i drogą polną bez znaków przez osiedle Pawlaki, koło kościoła w Wilczycach przekraczamy szosę, dalej albo drogą polną na północ albo leśną wzdłuż potoku. Układ dróg zgodny z mapą u podnóża Ćwilina. W partiach podszczytowych bardzo łatwo zgubić się w plątaninie dróg leśnych, których jest znacznie więcej, niż na mapie, więc warto było zerknąć na miniaturkę (PK-9). Po dojściu do polany należało odnaleźć jej południowo-wschodni narożnik z dużą drogą dochodzącą z dołu i łagodnym łukiem nagiętym na zachód wspinającą się ku szczytowi. Od drogi odchodzi na północny wschód wyraźna, choć wąska ścieżka wprost do źródełka. Umiejscowienie punktu było podstawową pułapką tego odcinka, choć wcale nie zła widoczność, jak niektórzy sądzili, sprawiła, że nawet najbardziej doświadczeni mogli mieć z namierzeniem punktu kłopoty. Hala Michurowa, tak niepozorna na mapie lub gdy ogląda się ją z sąsiednich gór, jest w rzeczywistości dość rozległa, a jej sferyczny kształt sprawia, że nie ma na niej takiego miejsca, z którego można byłoby ją objąć wzrokiem w całości. Schron przy źródełku jest ukryty w niecce i nawet przy najlepszej pogodzie trzeba zbliżyć się do niego na kilka metrów, aby go dostrzec. Jak można było go zatem namierzyć? Na dwa sposoby: albo bardzo łatwo od strony szczytu, jeśli już ktoś się tam zapędził, wszak ze szczytu prowadzi do schronu wyraźna ścieżka prawie idealnie na południe, albo od południowo-wschodniego narożnika polany kierując się ścieżką na północ z lekkim odbiciem na wschód. W obydwu przypadkach należało uważać, by nie dać się zwieść większej drodze omijającej nieckę źródełka od zachodu. Ci, którzy mieli wątpliwości, co do precyzji wrysowania owego źródełka na mapę, mogli też dojść dolną granicą polany do cieku wodnego, wzdłuż którego do PK9 doszliby, jak po sznurku. W dzień ciek ten można łatwo zlokalizować, bo rosną wzdłuż niego liczne liściaste drzewka i krzewy, których na pozostałej części polany ze świeczką można szukać. Starzy traperzy wiedzą, że te roślinki lubią wilgotne podłoże. Lokalizację punktu warto zapamiętać, by zatrzymać się tu podczas wędrówek w upalne letnie dni (ach ta kryształowo czysta woda) lub schronić przed wiatrem i deszczem.
Odcinek 10 - z Polany Michurowej do Jurkowa
W zasadzie dwa równorzędne warianty: pierwszy przez szczyt Ćwilina, potem szlakiem niebieskim - bezpieczny, choć niezbyt oszczędny jeśli chodzi o przewyższenia, drugi ścieżką, później drogą leśną wzdłuż cieku wodnego do osiedla Krawce i dalej asfaltem do Zajazdu Mogielica - równie długi, lecz bez niepotrzebnej wspinaczki na szczyt, za to bardzo mokry. Obydwa bez żadnych szczególnych niespodzianek. Punkt zlokalizowany przy zajeździe w centrum Jurkowa ze względów bezpieczeństwa (możliwość ogrzania, uzupełnienia kalorii i zapasów wody, sklep, apteka i dojazd do Limanowej), z okresową obsadą sędziowską.
Odcinek 11 - z Jurkowa do budki leśników w dolinie potoku Mogielica
Wariant optymalny asfaltem w kierunku Półrzeczek, potem na wschód pomiędzy domkami letnimi, dalej drogą stokówką lub trudniejszą do namierzenia leśną przez Stuse. Zakola stokówki należało ściąć wygodną drogą leśną, prowadzącą wprost na przełęcz między Mogielicą a Krzystonowem. Dalej szlakiem niebieskim, początkowo stokówką, potem kawałek ścieżką trawersującą ramię Małego Krzystonowa i w dół ścieżką bez znaków w dolinę potoku Mogielica (miniaturka PK-11). Odcinek bez większych pułapek, jednak wymagający umiejętnego korzystania ze skrótów. Można też było cały czas iść wygodną i szeroką drogą stokową zapominając o konieczności nawigacji, jednak był to wariant bardzo okrężny. Punkt w miejscu dość łatwym do identyfikacji z możliwością schronienia się pod daszkiem i odpoczynku w pozycji siedzącej.
Odcinek 12 - z doliny Mogielicy na Przełęcz Słopnicką
Wariant optymalny drogą wzdłuż potoku cały czas na wschód, potem szlakiem zielonym. Na mapie odcinek wygląda trywialnie i taki jest, jeśli cały czas kontroluje się kierunek marszu. Bardzo łatwo można jednak zejść z kursu, wybierając drogę wyglądającą na główną, a odbijającą łukiem na południowy stok doliny. Ci, którzy się w tę pułapkę złapali mogli się przez chwilę poczuć tak, jakby znaleźli się w trójkącie bermudzkim, wszak po dojściu do drogi grzbietowej wschód nagle znalazł się... na zachodzie. Sam punkt zlokalizowany w miejscu oczywistym, okresowo z obsadą GOPR.
Odcinek 13 - z Przełęczy Słopnickiej na cmentarz pod Golcowem
Wariant optymalny początkowo szlakiem zielonym, następnie drogami wiejskimi przez osiedla Ślagi i Wierzyka, potem szlakiem niebieskim, dopiero pod Golcowem na skróty trawersem pod lasem lub drogą obok zabudowań za kapliczką. Można też było iść cały czas szlakiem przez Cichoń, fundując sobie dodatkowe podejście, ale szlak ładny, więc kto miał siły pewnie nie żałuje. Drobna pułapka pod samym Golcowem. Przebieg szlaku na mapie różni się nieco od rzeczywistości, ponadto ponad cmentarzem na leśnej polanie znajduje się kapliczka, którą można było błędnie uznać za cmentarz i tam bezskutecznie szukać starego modrzewia. Miejsce wyjątkowo malownicze - to tak na deser dla wynagrodzenia trudów wędrówki.
Odcinek 14 - z Golcowa na Jabłoniec
Wariant optymalny niebieskim szlakiem turystycznym. Pułapką był wątpliwy skrót przez dolinę potoku Jabłoniec. Prawdę powiedziawszy wątpiłem, że ktoś po przejściu tak morderczej trasy pokusi się o pokonywanie głęboko wciętej doliny, w dodatku ścieżkami wątpliwej jakości, a jednak... Licząc tylko kilometry skrót był opłacalny, doliczając przewyższenia niekoniecznie. Lokalizacja punktu przy kaplicy oczywista, czasowa obsada sędziowska i fotoreportera. Niestety punkt został przedwcześnie zlikwidowany przez tubylczą młodzież i ostatni maratończycy skazani byli na spisywanie kodu namalowanego na płycie chodnikowej, której na szczęście dowcipnisiom nie udało się wyrwać.
Odcinek 15 - z Jabłońca do mety
Wariant optymalny niebieskim szlakiem. Odcinek bez pułapek, chyba, że uznać za taką kryterium uliczne po Limanowej.
W ten oto sposób po długiej wędrówce dotarliśmy do celu, czyli miejsca, z którego wyruszyliśmy. Domyślam się, że ci, którzy śledzili dokładnie mój opis z mapą przed oczyma, reagowali podczas lektury na dwa sposoby - pierwszy: cha, cha, cha... a ja się nie dałem wpuścić w kanał oraz drugi: o ja durny... tyle kilometrów bez potrzeby nadłożyłem. Dla pocieszenia tym, którzy reagowali w sposób nr 2 wyznać muszę, że choć Beskid Wyspowy przedeptałem jak mało kto, sam też się kiedyś w niektóre z opisanych pułapek złapałem.
Teraz czas na podsumowanie i wnioski (wybaczcie mi, drogie Panie, że takie trochę z męskiego punktu widzenia):
1. Z Beskidem Wyspowym jest trochę tak, jak z kobietą: to, że piękna wcale nie znaczy, że łatwa;
2. Ze szlakami w Beskidzie Wyspowym jest też trochę tak, jak z kobietą: jeśli jej dobrze nie znasz, raczej nie licz na to, że uda ci się spędzić noc w jej towarzystwie;
3. Z mapą Beskidu Wyspowego jest też trochę tak, jak z kobietą: nie zawsze należy wierzyć we wszystko, co mówi;
4. Z pogodą w Beskidzie Wyspowym jest też trochę tak, jak z kobietą: potrafi się zmieniać kilka razy na dobę w zależności od humoru;
5. Z maratonem Kierat to jest całkiem tak, jak z kobietą: gdy chcesz ją zdobyć, jesteś w stanie dokonać rzeczy, na które normalnie nie byłoby cię stać, gdy ją zdobywasz, jesteś szczęśliwy, a gdy wydaje ci się, że już ją zdobyłeś, stwierdzasz, że stoisz dokładnie w tym samym miejscu, z którego wyruszyłeś i walkę o jej względy trzeba rozpocząć na nowo.
Zapraszam na kolejny KIERAT i obiecuję, że łatwiej nie będzie i mniej ciekawie nie będzie, a pogoda... no cóż, gorsza już chyba też nie będzie.