Mariusz Papież
KIERAT 2007 - mój trzeci start

Cały rok czekałem na IV edycję Kieratu!! To będzie mój trzeci start! Starałem się przygotować do tego Kieratu jak najlepiej. Wybierałem się na kilkunastogodzinne górskie wędrówki. Pamiętałem też o wyczerpujących odcinkach asfaltowych... Zacząłem troszkę biegać po asfalcie. Wystartowałem w dwóch półmaratonach i trzy tygodnie przed Kieratem w Cracovia Maraton!

W końcu nastąpił ten dzień! Dzień startu! Przeglądając pogodę w internecie wiedziałem, że nie będzie łatwo. Ciepła noc, upalny dzień, a popołudniu burze...! O godz. 17.20 udałem się na odprawę techniczną, następnie przed LDK na start. Po wystrzale oznaczającym start większość uczestników ruszyła wzdłuż rzeki w kierunku CPNu w Sowlinach. Ja, jak planowałem wcześniej, oraz kilku innych uczestników, wyruszyliśmy na pierwszy punkt (Paproć) przez Lipowe.

Pierwszy punkt zdobyty! Dalej bezproblemowy PK2 (Rupniów Bednarki) oraz PK3 (Sadek). Ach... jak te kilometry szybko leciały... Na PK3 zrobiło się już ciemno. Uzupełniłem sobie zapas wody, wyciągnąłem z plecaka czołówkę i razem z Panem Wiesławem oraz Panem Gabrielem pomaszerowaliśmy asfaltem dalej do punktu 4. Dojście do PK4 pod Diabli Kamień nawigacyjnie nie było łatwe, ale dotarliśmy do celu. Następnie ruszyliśmy dalej... Zaczęło się robić coraz trudniej... Ostre podejście na PK5 na Księżą Górę troszeczkę mnie wykończyło, a to dopiero początek! Wspinaczka dopiero się zacznie! Na PK5 wypiłem kefir, zjadłem batona i słyszę: "Mariusz, chodź, idziemy dalej..." Przerwa trwała może 2 minuty... Wstałem i ruszyłem do następnego PK.

To było niesamowite tempo. Dotarliśmy do następnego PK w Wiśniowej. Uzupełniliśmy zapas wody i ruszyliśmy dalej w drogę. Teraz się zaczęła ta najtrudniejsza część Kieratu! Ostre podejścia i zejścia! Tempo marszu trochę zmalało. Przed nami wspinaczka na PK7 (Lubomir). Dotarliśmy do PK7, perforujemy karty startowe i ruszamy dalej. Do półmetka jeszcze około 10 km, a ja zaczynam odczuwać lekkie zmęczenie. Po cieplutkiej, bezchmurnej nocy nareszcie robi się piękny dzień! Razem z Panem Wiesławem docieramy do półmetka. Ja opadam już z sił. Robię sobie "małą" przerwę, natomiast Pan Wiesław rusza dalej... Nawet nie wiem kiedy minęła godzina. Czas się zbierać... Na pólmetku spotykam kolegów ze Słopnic i ruszam razem z nimi do następnego PK9. Znalezienie PK9 bez dodatkowej mapki (z informatora technicznego) nie byłoby takie łatwe. Ten stawek Morskie Oko jest taki mały...

Następny PK10 to wschodni szczyt Śnieżnicy... Nie wygląda to ciekawie! Wspinaczka od strony Kasiny Wielkiej na Śnieżnicę... była dobijająca! Po bardzo długim marszu, a raczej wspinaczki, docieram do PK10 i niestety na PK odpoczywam. Upał jest bardzo męczący!!! Po kilkunastu minutach odpoczynku ruszam dalej... Schodzę do Dobrej, w sklepiku uzupełniam zapas wody oraz prowiant na dalszą drogę i widzę nadchodzącą burzę! Chowam się razem z Kolegami ze Słopnic (Waldemarem oraz Tomkiem) do "przystanków" na stadionie w Dobrej i czekam aż przestanie padać. Po chwili przestaje padać, ale nadal słychać nadchodzącą burzę. Koledzy rezygnują... Ja postanawiam ruszyć dalej. Po 200 metrach marszu zaczęło dość mocno padać i grzmieć! Zobaczyłem innych uczestników, jak się chowają przed burzą i postanowiłem do nich dołączyć. Schowaliśmy się w garażu, do którego zaprosiła nas pewna Pani. Wtedy zacząłem myśleć o rezygnacji... Wystarczy mi "setka" z ubiegłego roku... Zmieniłem jednak szybko zdanie! A gdzie przygoda? Spróbuję maszerować dalej!

Po około 1,5 godz. przestało grzmieć i postanowiłem ruszyć dalej, a ze mną jeszcze kilka osób. Wiedziałem, że będzie bardzo ciężko, ponieważ już dużo czasu straciłem... W połowie drogi do PK11 niespodzianka!! Zbliżała się następna burza! Nie pomyliłem się! Jak wyszliśmy na szczyt Łopienia były fatalne warunki atmosferyczne. Chciałem, to mam przygodę! Niesamowita burza, intensywny deszcz (troszkę przypominał mi Kierat z 2005 r.) Chciałem jak najszybciej stamtąd zejść! Zejście wcale nie było łatwe. Grzmiało oraz padało bardzo mocno. Woda na szlaku zamieniła drogi w rwące strumyki... Zrobiło się ślisko i naprawdę niebezpiecznie! Po kilkunastu minutach szalejącej burzy przestało padać. Zrobiło się zimniej... Od przełęczy Rydza-Śmigłego troszkę przyśpieszyliśmy... Naszym celem był PK12 (Zbiornik Wodny w Słopnicach). Wydawał się łatwy. Jednak nieprzespana noc, upał a później burza dały o sobie znać. Byłem już bardzo zmęczony. Szybko z grupą straciliśmy orientację. Poszliśmy inną ścieżką, niż planowaliśmy! Musieliśmy trochę kilometrów dołożyć. I ta złota myśl: "Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach!" Do PK12 dotarliśmy dopiero po około 2,5 godz. Popatrzyłem na zegarek, czasu było bardzo mało!

Ruszyliśmy w trójkę do PK13 (Modyń). Szybko zostałem w tyle... Minąłem Przełęcz Słopnicką i kierowałem się w stronę Modyni. Dotarłem do niebieskiego szlaku, który prowadzi na Modyń i zrobiło się ciemno. Na szczyt Modyni dotarłem bez latarki... Byłem już na niej parę razy więc nie miałem problemu. Na PK13 koledzy poczekali na mnie i ruszyliśmy razem do PK14. Te parę kilometrów przeszliśmy bardzo szybko. Do PK15 już niestety nie maszerowało się tak przyjemnie. Ten asfalt mnie wykańczał! Truchtałem jak się tylko dało poboczem! Koledzy przyspieszyli. Na PK15 minutowy odpoczynek i ruszyłem już sam zielonym szlakiem na ostatnie 6 kilometrów! Truchtałem i truchtałem... Już myślałem, że nie zdążę. I jeszcze tylko 5 km, 4 km, 3 km..., i już widać metę!

Nareszcie META!!!! Kilka minut przed limitem.
Na trasie byłem 31h/53min!!!! Jestem padnięty!
A jaka satysfakcja!!!
Co za impreza!!!
Teraz zostało mi czekać do następnego Kierata!
Do zobaczenia za rok w Limanowej!!! (lub na innych imprezach)
Pozdrawiam.