Kolejna impreza ekstremalna... Wyszukałem ją
przypadkiem, trafiając na internetową stronę Wesołego Jędrusia. Niby
początkująca, dopiero trzecia edycja. Ale... na nosa - zachęcająco
wyglądało. Coraz nas więcej. Już czuć ten klimat... Energia się unosi w powietrzu. Szkoda tylko, że kilku mądrali drze taśmę przez godzinę owijając mapę nie dając się zrelaksować przed startem. No nic. I tak już czas... Tuż przed startem... Policja zamknęła nam przejście przez drogę krajową, co wywołało małą dezorientację tuż po strzale startera... Pogoda piękna. Przygotowany byłem nawet na deszcze. A tu na pierwszy punkt kontrolny, nad Limanową, wchodziło się w pokoszulku. Pierwsze kłopoty
nawigacyjne. Ale nadłożyłem najwyżej pół kilometra. Zejście z PK3 - piękny zachód. Ostatni łatwy odcinek - dojście do bacówki PK4. Można to też ująć inaczej: pierwszy odpoczynek i pierwszy "wodopój" na trasie. Czyżby salamandra plamista? Kilka zwierzątek na zejściu z Kostrzy (PK5). Dłuższy czas idziemy w czwórkę: z Agnieszką, Bartkiem i Arturem. Potem każdy wybiera swoją trasę lub grupkę ludzi. Przed 9 PK, mimo, iż wybieramy różne trasy, jeszcze dwakroć spotykam Bartka i Artura. Pod krzyżem meldujemy się razem. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to widać, że świt zastaje mnie na torach. A z tyłu goni mnie światełko. Na szczęście to nie pociąg, tylko kolejni "kieratowicze". Ostro w górę wzdłuż stoku narciarskiego i drugi dłuższy odpoczynek w ośrodku rekolekcyjnym (PK8)... Miałem nadzieję, że będzie można poleżeć z pół godzinki pod dachem. Istotnie pod dachem, ale na świeżym powietrzu. Zmarzłem i tyle było odpoczynku. Na zejściu ze Śnieżnicy - panorama Tatr. A potem "Droga, Której Nie Ma" - na mapie droga utwardzona i kilka prostych przecinek. A w terenie mokre trawy. Tym razem organizator przegiął. A właśnie się wysuszyłem na PK8. Grrrrr! Złapałem drugi oddech, mimo nawiększej na trasie górki - Kutrzyca 1052 - wyprzedziłem kilku piechurów i zszedłem prościutko na PK10. Ha Ha! poszedłem wzdłuż rzeczki w dół, potem w górę. A potem spróbowałem przejść w bród. Potem mostek z gałęzi budowałem... Ech. W końcu znalazłem szersze, ale płytsze i mniej wartkie miejsce. W sumie woda po kolana ledwo, ale zimna... Jeszcze starczyło sił, by ostro zaatakować przełęcze Kiczory. Niby proste, ale pobłądziłem okrutnie. Zupełnym przypadkiem minąłem szczyt nie po południowej a po północnej stronie i po błotach po kolana zbiegłem cudem prosto na "Głębieniec" PK11. Przynajmniej godzina w plecy :) Atak na ostatni - prościutki punkt od Słopnic. Tyle, że zgubiłem kompas, a dróżki na mapie ani trochę nie przypominają rzeczywistości. Ale ponoć nie tylko ja pytałem tubylców o drogę na Leśniówkę :))) I ostatnie 7 kilometrów! Po szosie i ostro w dół. Głowa
się cieszy a stopy mówią "basta". 3/4 godzinki i
jestem na dworcu PKS. Jeszcze złapałem ostatnie połączenie na Kraków
:) |