Andrzej Sochoń

O trasie XIV MEMP KIERAT 2017


Kierat to taka dziwna impreza, że im bardziej budowniczy trasy udręczy uczestników, tym więcej zbiera pochwał. To oczywiście tylko moja subiektywna ocena, wszak pochwały padają zazwyczaj na mecie z ust tych, którym udało się całą trasę pokonać. Ile przekleństw i żalów pod adresem budowniczego wypowiadacie na trasie, tego na szczęście nie słyszę. Po poprzedniej edycji Kieratu nabrałem przeświadczenia, że rozpieszczanie miłośników ekstremalnych wyzwań jest przysłowiowym "wylewaniem dziecka z kąpielą". Po trzynastu latach ganiania ludzi po Beskidzie Wyspowym, odważyłem się wreszcie wprowadzić w życie pomysł, który chodził mi po głowie od dawna: "okrążyć Gorczański Park Narodowy". Realizacja tego pomysłu wymagała przeniesienia bazy maratonu z centrum Limanowej bliżej gór.
A teraz do rzeczy, czyli ruszam w drogę.
Zamieszczona na stronie kieratowa mapa to tylko jeden z wariantów przejścia uznany przeze mnie za wzorcowy. Oznaczyłem go na mapie kolorem fioletowym.
Podkreśleniem wyróżniłem w tekście niektóre obiekty uwidocznione na fotografiach wykonanych podczas budowania trasy.


Odcinek 1
ze stadionu KS Sokół do skrzyżowania dróg
w okolicy osiedla Lasiska w Słopnicach (PK1)

Ten odcinek to klasyczna rozbiegówka. Początek obowiązkowy zmuszający do możliwie szybkiego zejścia z głównej drogi biegnącej przez środek Słopnic. Zaraz za cmentarzem narzucony przez LOP skręt w drogę nad Czarną Rzeką. Dalej można już było kombinować po swojemu, choć przyznaję, że wielkiego wyboru nie było.
Jako zagorzały wróg asfaltowych nawierzchni, aby uniknąć zbyt długiego maszerowania drogą jezdną do osiedla Podgórze pod Świerczkiem, wybrałem minimalnie dłuższą od optymalnej drogę polną. Na asfalt wyszedłem dopiero przed pierwszymi zabudowaniami osiedla.
Wśród zabudowań parę zmyłkowych rozstajów, ale dalej już wyraźna duża droga.
Gdy droga ta skręca ostro w prawo, opuszczam ją i skrajem lasu wchodzę na niewielkie wzniesienie. Dalej cały czas trzymam się linii grzbietu będącego wysuniętym na północny wschód ramieniem Mogielicy. Po pierwszym ostrzejszym podejściu przez las wychodzę na łąkę z pięknymi widokami na otoczenie Słopnic.
Po chwili jestem na rozległej polanie, gdzie umiejscowiłem pierwszy punkt kontrolny.

Odcinek 2 - do zakrętu drogi stokowej (PK2)

Kilkaset metrów za pierwszym punktem kontrolnym do mojej drogi dołącza żółty szlak turystyczny. Teraz dość długie podejście początkowo łagodne, dopiero po przecięciu drogi stokowej, którą biegnie szlak rowerowy oraz narciarska trasa biegowa, stosunkowo ostre.
Na wypłaszczeniu przed ostatnim ostrym podejściem na wschodnie ramię Mogielicy, opuszczam żółty szlak. Jest tu rozwidlenie dróg, którego znalezienie wielu osobom sprawia problemy. Aby skręcić w trawers oznaczony na mapie jako ścieżka edukacyjna, trzeba skręcić ostro w lewo nieco się wycofując i dopiero znów dość ostro w prawo.
Na rozwidleniu brakuje oznaczeń, więc niektórzy, nie chcąc się cofać, zaliczyli w tym miejscu pierwsze przedzieranie się przez zarośla, idąc na przełaj nieco powyżej ścieżki przypominającej bardziej parkową alejkę, niż górską drogę.
Wkrótce dochodzę do zielonego szlaku. Na pierwszym skrzyżowaniu odbijam w prawo na południowy zachód. Wiatrołomy sprzed kilku lat sprawiły, że układ dróg z mapy trudno jest odnaleźć w terenie, wię trzeba w tym miejscu bardzo uważnie pilnować kierunku marszu. Śladem dawnej drogi schodzę do skrzyżowania dróg przy źródlisku strumienia, wzdłuż którego dość stromą ścieżką docieram do dużej drogi stokowej. Dojście do punktu kontrolnego zlokalizowanego przy charakterystycznym krzywym drzewie jest już czystą formalnością.
Na PK2 można było dotrzeć idąc żółtym szlakiem aż do spotkania z zielonym. Potem jeszcze kilkaset metrów w kierunku szczytu i ścieżką poniżej granicy rezerwatu Mogielica do Polany Stumorgowej. Pozostaje już tylko wypatrzeć wylot leśnej drogi, która prowadzi prosto na punkt. Wariant taki był minimalnie krótszy od mojego, ale wymagał pokonania ponad 100 metrów dodatkowego przewyższenia.
Można też było przez szczyt Mogielicy, żeby było nieco dalej i wyżej.




Odcinek 3 - do szałasu pod górą Cyrki (PK3)

To jeden z prostszych nawigacyjnie odcinków trasy. Można go było pokonać trzymając się prawie cały czas znakowanych szlaków turystycznych.
Drogą stokową, przy której znajdował się punkt kontrolny dochodzę do szlaku z Mogielicy.
Za przełeczą Przysłopek czeka mnie krótkie podejście. Potem żółty szlak biegnie cały czas grzbietem przez kolejne wznisienia, ale podejścia są łagodne a droga niezwykle malownicza. Szlak z Mogielicy na Jasień to jedna z najpiękniejszych dróg Beskidu Wyspowego.
Drogę na Jasień opuszczam tuż przed jego szczytem i robię niewielki skrót północnym trawersem do zielonego szlaku. Gdy szlak skręca na północ w kierunku Przełęczy pod Kobylicą, odbijam w lewo w dużą leśną drogę zwózkową, by po chwili spotkać czarny szlak turystyczny.
Szlak po wyjściu z lasu na rozległą halę skręca lekko w lewo, ja zaś trzymam się cały czas drogi grzbietowej, a gdy ta schodzi łagodnie na północny stok wyniesienia góry Cyrki, wypatruję ukrytego na skraju hali starego szałasu.
Niektórzy postanowili uniknąć podchodzenia pod Krzystonów i Jasień i wybrali marsz drogą stokową. Ten wariant nie dawał żadnych korzyści z punktu widzenia dystansu i sumy przewyższeń. Był to wariant brzydszy i trudniejszy.




Odcinek 4 - do "Orkanówki" (PK4)

Tu zacznie się sprawdzian z nocnej nawigacji.
Kieratowe trasy zwykłem budować za dnia.
W terenie, który dobrze znam, ciemność nie byłaby zapewne dla mnie jakimś szczególnym utrudnieniem, choć pamiętam już taką edycję Kieratu, gdy podczas rozprowadzania sędziów nocą w gęstej mgle najpierw wymacałem ręką ścianę bacówki, a dopiero potem ją zobaczyłem.
Na załączonych zdjęciach widać nagłą zmianę pory dnia. Nie planowałem nocnej wędrówki, ale gdy przed dojściem do PK3 na niebie pjawiły się ciemne burzowe chmury a uszom dał się słyszeć złowrogi pomruk, postanowiłem przeczekać nawałnicę w pobliskiej bacówce położonej pomiędzy dojściem do punktu i czarnym szlakiem.
Tę bacówkę odwiedziło wielu uczestników Kieratu, biorąc zgromadzonych tam biesiadników za sędziów. Jedna zawodniczka przypłaciła nawet tę pomyłkę skręceniem nogi.
Opóźnienie spowodowane moim nieplanowanym postojem sprawiło, że na drodze trawersującej od północy szczyt góry Cyrki zaczęli mi "gasić światło". Moje zejście do górnych zabudowań Mszany Górnej zbiegło się ze schowaniem się słońca za linią horyzontu.
Muszę nadmienić, że ten odcinek trasy obmierzałem w czerwcu ubiegłego roku, gdy dzień jest bardzo długi. Późna pora mojego dojścia do Mszany Górnej nie wynikała ze ślimaczego tempa marszu, lecz z faktu, iż na trasę wyruszyłem ze Słopnic po południu. Pierwszą połowę dnia wypełniły spotkania organizacyjne. Przyznaję jednak, że podczas budowania trasy zanadto się nie spieszę. Zatrzymuję się w wielu miejscach, które biorę pod uwagę jako alternatywne punkty kontrolne, fotografuję, sprawdzam łączność telefoniczną, zapisuję współrzędne geograficzne. Nieraz pochłania to bardzo dużo czasu.
Ze skrzyżowania z szosą w Mszanie Górnej, gdzie zakończyłem pierwszy dzień marszu, ruszam z rana dalej w kierunku Koniny.
Początkowo idę drogą wzdłuż pobliskiego potoku, potem nieco w górę do dużej drogi gruntowej przechodzącej wkrótce w drogę osiedlową, która sprowadza mnie do centrum Koniny.
Drogą koło szkoły oddalam się na łąki i gdy tylko to możliwe, skręcam w kierunku owczarni położonej nad potokiem Domagałów.
Doliną prowadzi wygodna droga, trochę tylko rozdeptana przez owieczki, które tędy wędrują na położone wyżej łąki. Trochę trzeba uważać, bo droga często się rozwidla, a w odpowiednim momencie trzeba odbić nieco na zachód. Skrajem łąki podchodzę pod las i ponad źródłami Maciejkowego Potoku docieram do zielonego szlaku, który zaprowadzi mnie prawie na sam punkt.
Ten fragment trasy wymagał bardzo dużej czujności. Samo dotarcie do doliny potoku Domagałów nie jest specjalnie trudne nawet nocą. Trzeba jednak było bardzo uważać, aby we właściwym momencie opuścić dolinę.
Zbyt wczesny skręt i atakowanie "Orkanówki" od wschodu zmuszało do pokonania wąwozu Maciejkowego, zaś przeoczenie skrętu groziło podejściem aż do granicy Parku Narodowego. Oba warianty wymuszały dodatkowe podejścia; pierwszy był krótszy tylko pozornie, bo wymagał kluczenia pomiędzy zaroślami i mokradłami.




Odcinek 5 - do wąwozu pod górą Ostra (PK5)

Willa "Orkanówka" znajduje się na wschodnim stoku grzbietu Starmachowskiego Gronia, więc wracam na grzbiet i schodzę dużą drogą do grupy zabudowań. Mijam je i zejście w kierunku Koninek kontynuuję wąską, ale wyraźną ścieżką.
Po dość stromym zejściu czeka mnie odcinek płaskiego jak stół południowo-zachodniego trawersu Starmachowskiego Gronia. Do głównej szosy dochodzę w pobliżu hotelu "Górski Raj". Mijam go i skręcam w lewo w asfaltową osiedlówkę. Pozwala mi ona bezpiecznie przekroczyć rzekę Porębiankę. Teraz kawałek wzdłuż rzeki drogą gruntową i po chwili dochodzę do kolejnej osiedlówki, która wyprowadza mnie na szosę prowadzącą do Poręby Górnej. Z tej szosy szybko uciekam polną drogą w kierunku Gronia pod Ostrą.
Ponieważ dzień jest upalny, układam się na łące w zacienionym miejscu i przez dłuższy czas oddaję się błogiemu lenistwu. "I po co ludzie tak się męczą, bawiąc się w pożeraczy kilometrów, po co wspinają się na górskie szczyty. Czyż nie przyjemniej tak sobie leżeć w trawie i nic nie robić?" Po krótkiej medytacji wstaję i ruszam dalej. Intryguje mnie, czy na grzbiecie pomiędzy Groniem a Ostrą spotkam drogę, której na seryjnej mapie co prawda nie ma, ale intuicja podpowiada mi, że mapa chyba się myli.
Tym razem intuicja wygrała. Przepiękną drogą, której istnienia się domyślałem dochodzę pod Ostrą. Początkowo planowałem usytuowanie punktu kontrolnego w siodle pomiędzy górami Ostra (765) i Krzyżowa (778), ale na miejscu doszedłem do wniosku, że w czasie burzy nie byłoby tu dość bezpiecznie i przesunąłem go do wąwozu na niewielką polankę przy drodze. Punkt znalazł się dokładnie na wysokości 700 m npm.
Punkt, co oczywiste, należało atakować z góry od przełączki. Wielu zawodników zmyliła jednak napotkana chwilę wcześniej droga trawersująca Ostrą od zachodu. Efektem pomyłki było atakowanie punktu z dołu. Zawiniła noc.




Odcinek 6 - do doliny Lepietnicy (PK6)

Nie bez powodu określiłem przed chwilą położenie punktu kontrolnego nad poziomem morza. Oczywiste jest, że aby dotrzeć do kolejnego punktu trzeba przejść koło schroniska na Starych Wierchach. Do wyboru są dwie drogi: żółty szlak turystyczny od górnych zabudowań osiedla Jasionów lub zielony szlak od dolnych zabudowań tego osiedla, który należało wkrótce zamienić na szlak czerwony.
Zauważyłem, że wielu, jeśli nie większość zawodników wybrała pierwszy wariant wymagający pokonania znacznie zagłębionego wąwozu na dojściu do osiedla Jasionów.
W wąwozie zarośla i mokradła, żółty szlak kręty więc długi, skróty możliwe, ale strome i nie odważyłbym się testować ich nocą. Za dnia próbowałem przed laty i doszedłem do schroniska podrapany i później, niż gdybym szedł szlakiem.

Z polanki na PK5 przechodzę na drugą stronę płytkiego w tym miejscu wąwozu i trawersując łąką od północnego zachodu wyniesienie Krzyżowej dochodzę do asfaltówki nieco poniżej dolnych zabudowań osiedla Jasionów. Po kilkuset metrach skręcam w prawo w zielony szlak turystyczny, który wkrótce ostro skręca na zachód. Ja idę dalej prosto dużą drogą aż do spotkania na szczycie Barda z czerwonym szlakiem, który doprowadza mnie do samego schroniska na Starych Wierchach. Od szczytu Barda szlak biegnie niemal płasko i przypomina spacerową aleję. Dopiero tuż przed Przełęczą Pośrednie trzeba wytracić ok. 30 m wysokości.
Do schroniska na Starych Wierchach dochodzę stosunkowo wcześnie. Początkowo planowałem, że tego dnia dotrę do Łopusznej i dopiero tam zatrzymam się na nocleg, ale na Starych Wierchach jest tak pięknie, że decyduję się tu zostać na noc.
Choć swoich częstych odwiedzin w tym miejscu nie jestem w stanie policzyć, z noclegu na Starych Wierchach korzystam pierwszy raz w życiu. Kiedyś trzeba zacząć.
Długo rozmyślam o tym, czy przelot pomiędzy PK5 i PK6 nie jest zbyt oczywisty. "Czy ktokolwiek skusi się na atakowanie Starych Wierchów żółtym szlakiem? Przecież to dołożenie dystansu, podejść i utrudnień nawigacyjnych".
Rano wstaję skoro świt i ruszam zielonym szlakiem w kierunku Obidowej. Droga wzdłuż Lepietnicy oczywista. Gdzieś tu planowałem zlokalizować punkt kontrolny.
Gdy dochodzę do miejsca ogniskowego zwanego wigwamem, nie mam wątpliwości, że szóstka może być tylko w tym miejscu.




Odcinek 7 - do Łopusznej (PK7)

Na pomysł urządzenia na szóstce dodatkowego punktu odżywiania dla zawodników nie wpadłem od razu. Dopiero po zbilansowaniu pomiarów całej trasy, gdy stwierdziłem, że umowny półmetek zaplanowany w Łopusznej dzieli od startu ponad 50 kilometrów ze sporymi przewyższeniami, a na dodatek przelot z PK6 na PK7 jest wyjątkowo długi, postanowiłem wykorzystać możliwości wigwamu. Dyrektorowi Zawodów udało się pozyskać sponsora, dzięki któremu na punkcie czekały na zawodników kiełbaski z grilla.
Osobiście nie obciążam żołądka podczas maratonów żadnymi mięsnymi potrawami, więc byłem mile zaskoczony tym, że pomysł spotkał się z uznaniem zawodników i cała kiełbasa została skonsumowana. Szkoda tylko, że dla ostatnich zawodników kiełbasy zabrakło i musieli pocieszyć się przypiekanym chlebem
.
Kierunek dalszego marszu jest oczywisty. Maszeruję dużą drogą w górę potoku Lepietnica. Po przejściu ponad dwóch kilometrów mijam wiatę turystyczną przy zakęcie wyznaczonej kilka lat temu trasy narciarskiej "Śladami Olimpijczyków". Dalsza droga dnem doliny to już typowe dla Gorców "dwa w jednym", czyli strumień z drogą. Pierwsza pułapka tego odcinka czekała na zawodników około kilometra za mijaną wiatą.
Jest to najlepszy moment, aby skręcić na południe w kierunku polany Bukowina. Rozwidlenie dróg w tym miejscu jest dość wyraźne, jednak główna droga skręcająca na południe bardzo szybko zmienia kierunek i wznosi się na tzw. Kliny.
Z relacji niektórych uczestników wiem, że się tą drogą zapędzili aż na Jaworzynę Obidowską oraz polanę Długie Młaki pod Turbaczem.
Tymczasem na rozwidleniu należy skręcić nieco bardziej na południe w coś, co z początku wcale nie przypomina drogi, choć tą właściwą drogą faktycznie jest. Droga ta dochodzi do skraju polany Bukowina, jednak ja skracam sobie podejście śladem po ściąganiu drzewa.
Ze Starych Wierchów wyruszyłem skoro świt, więc do Polany Rusnakowej dochodzę kilkanaście minut po siódmej. Ponieważ jest niedziela, postanawiam podejść do kaplicy papieskiej, gdzie od maja do października o godzinie ósmej, jedenastej i szesnastej odprawiane są niedzielne Msze Święte. Aby dojść do niebieskiego szlaku prowadzącego z Turbacza do Łopusznej korzystam ze skrótu, który znajduje się nieco przed kaplicą. Do Łopusznej schodzę trzymając się cały czas niebieskiego szlaku. Półmetek od początku planowałem urządzić w ośrodku "Natanael". Szałas obok głównego budynku ośrodka uznałem za idealne schronienie dla zawodników i właściwe miejsce na regenerację.




Odcinek 8 - do Do doliny Knurowskiego Potoku (PK8)

Ośrodek "Natanael" położony jest w miejscu, będącym znakomitym punktem wypadowym zarówno w Gorce, jak i Pieniny lub Tatry. Ośrodek można polecić szczególnie większym grupom, które chciałyby miło spędzić czas, ale składają się z osób w zróżnicowanym wieku lub z odmiennymi zainteresowaniami. Choć jest otoczony górami ze wszystkich stron, można tu bez problemu dojechać samochodem z Nowego Targu.
Z ośrodka wychodzę boczną bramą wprost na drogę w kierunku Grapy. Po przejściu ok. 200 metrów odbijam w prawo, by przejść na równoległą drogę biegnącą przeciwległym stokiem grzbietu Grapy. Ta droga wyprowadza mnie doliną strumienia niemal na sam grzbiet południowego ramienia Chorobowskiej Góry.
Tu spotykam dużą drogę, którą przecinam, kierując się do źródeł jednego z dopływów Knurowskiego Potoku. Dnem tego strumienia, pełniącego jednocześnie funkcję leśnej drogi zwózkowej, docieram do dużej drogi biegnącej wzdłuż Knurowskiego Potoku.
Punkt kontrolny od początku planowałem zlokalizować w tym właśnie miejscu na rozległej polanie, którą, nie wiedzieć czemu, ciężko dostrzec na seryjnej mapie, ale można wypatrzeć na zdjęciach satelitarnych. A jest to szczególne miejsce, w którym nie przez przypadek łączy się kilka dopływów Knurowskiego Potoku i zbiegają się drogi. Wystarczy spojrzeć na zagęszczenie poziomic po obu stronach doliny.
Bardzo blisko tego miejsca przebiega serpentyna szosy łączącej Knurów z Ochotnicę Górną, jednak odległość w pionie wydaje się być porównywalna z odległością w poziomie, więc biada temu, kto próbowałby tu dotrzeć z szosy najkrótszą drogą.
Dojazd do tego miejsca, mimo bliskości szosy, jest długi i bardzo trudny nawet dla samochodu terenowego. Całe szczęście, że moi wspaniali sędziowie dysponowali odpowiednim pojazdem.




Odcinek 9 - na Polanę Magurki (PK9)

Na północnym skraju polany, na której znajdował się punkt kontrolny, droga się rozwidla.
Wybieram ścieżkę skierowaną najbardziej na wschód i wspinającą się w kierunku Przełęczy Knurowskiej. Tuż za wylotem z lasu spotykam czerwony szlak turystyczny, którym dochodzę do przełęczy. Stąd muszę niestety przejść około 200 metrów szosą do tablicy informacyjnej, przy której odbijam w prawo w polną drogę zbiegającą do osiedla Ustrzyk w Ochotnicy Górnej. Po drodze podziwiam widoki na dolinę Ochotnicy, w której rozłożyła się najdłuższa wieś w Polsce. Przez mostek przekraczam potok Furcówka, który po połączeniu z Potokiem Forędówki da początek rzece Ochotnica.
Znów kawałek szosówki do budynku Szkolnego Schroniska Młodzieżowego w Ustrzyku.
Odwiedziny tej okolicy przywodzą mi na myśl liczne wspomnienia. W ostatnich latach bywałem w Ochotnicy rzadko, ale jako kilkulatek, spędzając wakacje w Krościenku, często odwiedzałem te miejsca z rodzicami. Potem, już jako nastolatek, odwiedzałem okolice Ochotnicy niemal co roku. To właśnie w Ustrzyku podczas prowadzonej przeze mnie wielodniowej wycieczki z grupką przyjaciół, napisałem dla nich jedną ze swoich pierwszych piosenek "Wędrówka". Wtedy droga przez Ustrzyk nie była jeszcze wyasfaltowana, nie było tu również schroniska, więc na noclegi zatrzymywaliśmy się w stodołach.
W latach 90-tych ubiegłego wieku odwiedzałem Gorce ze swoimi dziećmi. Jeszcze wtedy przez Przełęcz Knurowską przejechać można było tylko drogą gruntową. Od tamtego czasu wyrosło tu wiele nowych domów, spokojna wiejska droga zmieniła się w ruchliwą szosę, ale wystarczy spojrzeć na zalesione górskie grzbiety, aby odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał.
Koniec wspomnień. Trzeba ruszać dalej.

Zaraz za schroniskiem skręcam, przekraczam Potok Forędówki i idę drogą wzdłuż potoku, potem zaś wzdłuż jego lewego dopływu. W górze droga zamienia się w ścieżkę, która doprowadza mnie do leśnej alejki. Tu spotykam świeżo postawione oznaczenia Szlaku Kultury Wołoskiej. Mapa przygotowana na Kierat jest pierwszą, na którą szlak ten został naniesiony. Szlakiem dochodzę do skraju lasu, gdzie skręcam w prawo, aby łąką przekroczyć grzbiet góry i wyjść na rozległą polanę Magurki. Na skraju tej polany ukryłem dziewiąty punkt kontrolny.
Trochę się obawiałem, czy punkt nie będzie zbyt trudny do znalezienia. Seryjna mapa z 2015 roku, którą dysponowałem, nijak nie dawała się przypasować do rzeczywistości. Po powrocie do domu ściągnąłem najnowsze wydanie mapy Gorców z 2016 roku i odetchnąłem z ulgą.
Współczuję zawodnikom, którzy korzystali z GPS ze starszą mapą.
Poniżej łamigłówka: przyjrzyj się i znajdź różnice.




Odcinek 10 - do doliny Gorcowego Potoku (PK10)

Przez tę zmyłkową mapę, początek kolejnego odcinka obchodu trasy był jedną wielką wtopą. Niech nikt sobie nie myśli, że budowniczy trasy nigdy się nie myli. To nie jest tak, że idę tak jak mi wyjdzie, a potem każę to powtórzyć zawodnikom. Każda trasa najpierw powstaje w mojej głowie, potem na mapie i przed komputerem, a potem dopiero w terenie. I jak coś nie wychodzi, albo wychodzi nie tak, jak chciałem, to cała procedura rusza od nowa.
Moje zejście do osiedla Jaszcze i próba realizacji planu pokonania kolejnego wzniesienia wprawiły mnie w stan, który zapewne niektórzy z Was dobrze znają: "gdzie ja jestem?". Nie będę wchodził w szczegóły. Zrozumiecie, gdy rzucicie okiem na kolejne fragmenty starszej i nowszej mapy.

Na tej pierwszej znikła droga, którą schodziłem, wysechł strumień, którego szum słyszałem, zabudowania osiedla stały na bezdrożu, a rzeki zaczęły płynąć pod górę. Oczywiście mapa na Kierat została opracowana na tej poprawionej wersji, ale ja na testowanie optymalnego wariantu przejścia z osiedla Jaszcze do osiedla Jamne musiałem tu powrócić po kilku dniach.
Za drugim razem przechodzę przez mostek, ruszam ostro w górę na północny wschód, na grzbiecie mijam szałas i idę kawałek żółtym szlakiem do kapliczki, od której kieruję się wprost do kościólka w Jamnem.
Podejście z Jaszcz bardzo strome, więc niektórzy słusznie zapewne wybrali marsz szlakiem kultury wołoskiej, którego zeszłego lata jeszcze nie było.
Do Jamnego można było też zejść żółtym szlakiem koło Gorczańskiej Chaty. Był to wariant łatwiejszy, ale nieco dłuższy.
Spod kościółka osiedlówką, drogą polną i przez łąki aż do czynnej bacówki. Dalej przez zarośniętą nieco halę do drogi prowadzącej wprost do doliny Gorcowego Potoku.
Punkt postanowiłem zlokalizować pod lasem na polance nieco powyżej dna doliny.




Odcinek 11 - do Kamienicy (PK11)

Najtrudniejszą częścią kolejnego odcinka trasy było dla mnie przedostanie się z dziesiątki na Strzelowskie. Zastanawiam się, czy iść przez łąkę, czy przetestować zaznaczone na mapie drogi. Wybieram to drugie rozwiązanie.
Wzdłuż strumyka, przy którym wyznaczyłem punkt próbuję przedostać się do drogi, która, jak sądzę, powinna wyprowadzić mnie prawie na sam grzbiet. Źródlisko strumyka zmusza mnie do klasycznego krzakingu. Niestety dalej wcale nie jest lepiej. Stare drogi są tak zarośnięte, że tylko pozostałości kamiennych umocnień wśród drzew pozwalają odtworzyć ich dawny przebieg. Przebiżność lasu miejscami spada do zera.
Okazuje się, że pierwszy wariant był lepszy. Koryguję plan, opuszczam las i wychodzę na łąki Mraźnice, do których mogłem bezproblemowo dojść z doliny bez konieczności przeciskania się przez "krzaczory". Wkrótce dochodzę do drogi, która wyprowadza mnie na sam grzbiet. Przez Strzelowskie biegnie szeroki trakt, z którego można podziwiać przepiękne widoki na Gorce, Beskid Wyspowy i Sądecki.
Drogą grzbietową idę około kilometra. Grzbiet opada, na rozwidleniu dróg skręcam w lewo.
Po wyjściu z lasu dostrzegam górne zabudowania osiedla Młynne. Szosę przekraczam koło przystanku Jagiełły. Stąd od razu kieruję się dużą drogą do zakrętu niebieskiego szlaku nad Kleniną. Kilka lat temu był na tym zakręcie punkt kontrolny. Niebieskim szlakiem schodzę do Kamienicy.
Ten szlak nie jest niestety zbyt uczęszczany. Choć Kamienica jest znakomitym punktem wypadowym na Gorc, Mogielicę, Modyń i Lubań, niebieski szlak poprowadzony asfaltówką nie przyciąga pieszych turystów. Szlak próbowano miejscami przesunąć na leśne ścieżyny. Efekt jest taki, że próbując trzymać się go kurczowo, nie mogłem pojąć, którędy znakarze doszli do niektórych drzew, na których widniały oznaczenia szlaku. Miejscami ścieżki są zupełnie zarośnięte.
Wiatę turystyczną na terenie gościnnego "Dworku Gorce" w pobliżu "Restauracji Dworskiej" wybrałem na ostatni wodopój. Kierat gościł tu nie pierwszy już raz.
Z dziesiątki na jedenastkę można też było przejść całkiem innym wariantem. Aby oszczędzić sobie schodzenia do Młynnego, można było podejść niecałe dwa kilometry w górę Gorcowego Potoku, stamtąd zaś przebić się na polanę pod Gorcem, na której jest kapliczka i stoi krzyż.
Potem należało zejść czerwonym szlakiem turystycznym na Przełęcz Wierch Młynne i dalej trasą dawnego szlaku konnego do Kamienicy.
Ten wariant miał wbrew pozorom mniejszą sumę podejść, był natomiast trochę dłuższy.




Odcinek 12 - na Zbludzkie Wierchy (PK12)

To bezwzględnie najprostszy nawigacyjnie odcinek całej trasy. Od początku do końca za znakami czerwonego szlaku turystycznego. Ponieważ szlak wyznakowano niedawno, niewielkie są ubytki w znakowaniu i droga całkiem dobrze utrzymana, miejscami wyrównana spychaczem.
Tylko dojazd na punkt okazał się dość trudny. Szlak fragmentami jest zbyt wąski, aby pokonać go terenówką. Musieliśmy szukać dojazdu od strony Zbludzy i ściągnąć z drogi kilka powalonych drzew. Skorzystali na tym również zawodnicy, bo oszczędziliśmy im w ten sposób "biegu przez kłodki".




Odcinek 13 - na polanę pod Dzielcem (PK13)

Z dwunastki jeszcze kawałek idę czerwonym szlakiem. Mogłem pójść skrótem przez szczyt bez nazwy, ale dodatkowe podejście i zarośnięta ścieżka zniechęcają mnie do tego testowanego już przeze mnie w przeszłości wariantu.
Gdy czerwony szlak gwałtownie skręca, kieruję się pod Jasionik, a potem trzymam się cały czas drogi grzbietowej, na której wyznaczono trasę rowerową. Marsz dokładnie na północ kontynuuję aż do spotkania z asfaltówką prowadzącą od Przełęczy Słopnickiej do Wyrębisk Szczawskich. W ich kierunku idę ok. kilometra, a potem odbijam na północ w ścieżkę historyczno-edukacyjną, którą dochodzę aż do tablicy informacyjnej.
Przechodzę koło zabudowań i idę nadal na północ na tyle, na ile pozwala droga. Skręca ona łagodnie na wschód. Staram się iść metodą lewej ręki, czyli trzymać się jak najbliżej szczytu Dzielca, schodząc jednak cały czas lekko w dół. Dochodzę do niewielkiej polany, na której krańcu postanawiam wyznaczyć ostatni trzynasty punkt kontrolny.
Przyznam szczerze, że usytuowanie punktu w tym miejscu miało służyć zniechęceniu zawodników do marszu szosą z Przełeczy Słopnickiej do Słopnic. Schodzenie do Słopnic Górnych krętą wyasfaltowaną szosą po to tylko, by atakować punkt pod Dzielcem z dołu od wschodu, uznałem za pomysł całkowicie absurdalny w sytuacji, gdy istnieje prosta jak drut droga ścieżką historyczną, umożliwiająca przyjęcie najbardziej dogodnego kierunku ataku na punkt. Byłem zszokowany widokiem licznych maratończyków mijanych przeze mnie na szosie poniżej Przełęczy Słopnickiej w sobotę od rana do wieczora.
Taki wariant był dłuższy ze względu na układ dróg pomiędzy grzbietem Dzielca i Słopnicami Górnymi oraz serpentyny na szosie poniżej przełeczy, zmuszał do pokonania ponad stu metrów dodatkowego podejścia, nierzadko wiązał się też z doborem fatalnego kierunku ataku na punkt od wschodu lub północy. Na koniec co najmniej 4 km asfaltowania gratis - masakra.




Odcinek 14 - do Słopnic (META)

Droga z trzynastki na metę to już czysta formalność. Nadal stosuję metodę lewej ręki, aby jak najpóźniej znaleźć się na szosie. Ostatnie trzy kilometry po chodniku - droga co prawda twarda, ale bezpieczna.
I znów nie kryję zdziwienia, że wielu zawodników nie wybrało zejścia drogą oznaczoną przeze mnie jako wzorcowa, ale drogą, która do asfaltu schodziła z trzynastki kilometr wcześniej. Droga dłuższa i twardsza od mojej, niewrysowanej na seryjną mapę. Najwyraźniej wielu zawodników zapomina o tym, że mapy opracowywane na potrzeby Kieratu są częściowo aktualizowane, więc korzystanie z własnych map i GPS, choć nie jest na Kieracie zabronione, wcale nie musi być udogodnieniem.




Post scriptum

Przygotowany przeze mnie opis wzorcowej trasy maratonu Kierat, który co roku publikuję na stronie internetowej, mógłby sugerować, że na obchód trasy wybieram jakiś niezwykle długi dzień. Jak już wspominałem, trasę staram się bowiem budować za dnia i wszystkie prezentowane przeze mnie fotografie zostały wykonane przy naturalnym oświetleniu. Nocą przesiaduję jedynie nad mapą i przed komputerem. W terenie ciemność zastaje mnie rzadko. Zdarza się to, gdy nie uda mi się przed zmrokiem dojść do miejsca planowanego noclegu, albo nie znajdę noclegu tam, gdzie go zaplanowałem.
Najczęściej staram się obejść cała trasę w trakcie jednej nieprzerwanej wycieczki, ale nie zawsze jest to możliwe. Trasę tegorocznego Kieratu obszedłem podczas dwóch pobytów w Beskidach w czerwcu i sierpniu ubiegłego roku, ale wróciłem na nią jeszcze w styczniu tego roku.
Moje wizyty w górach nie były związane wyłącznie z lustracją terenu, lecz również ze spotkaniami organizacyjnymi, których z powodu zmiany bazy, jak również wyjściem trasy poza granice Powiatu Limanowskiego, było tym razem wyjątkowo dużo.
Choć spotkania i narady organizacyjne oraz uzgodnienia z lokalnymi władzami przebiegają zazwyczaj w barzdo miłej atmosferze i jeszcze nie zdarzyło się, aby którykolwiek z włodarzy odwiedzanych przez nas gmin i miejscowości nie wpuścił Kieratu na swój teren, to przyznać muszę szczerze, że dla mnie najprzyjemniejszym etapem organizacji imprezy jest obchód trasy.
Obok prezentuję kilka zdjęć wykonanych zimą, gdy po jednej z narad postanowiłem sprawdzić dojazd do dwóch punktów kontrolnych.
Nie zdążyłem tego niestety zrobić w sierpniu, tymczasem sprawdzenie dojazdów lub dojść do punktów i opracowanie całej logistyki rozwożenia sędziów jest jednym z niezbędnych elementów budowy trasy.
Choć przed każdym startem maratonu conajmniej jeden dzień poświęcam na sprawdzanie dojazdów samochodem terenowym, czasem też spotykam się z wybranymi sędziami, aby razem sprawdzić drogi dojściowe do miejsca ich służby, jednakże wiedzę o tym, czy i którędy można do punktów dojechać, muszę mieć znacznie wcześniej, już na etapie planowania przebiegu zawodów.
Musicie przyznać, że zimą Beskidy wcale nie prezentują się gorzej, niż wiosną, czy latem.
Rok temu napisałem: "Postaram się, aby na kolejnych edycjach było mniej asfaltów. Nie zamierzam zrywać ich z dróg, ale pewien pomysł już mi od dawna chodzi po głowie, więc chyba czas najwyższy, aby go wprowadzić w życie".
Teraz już wiecie, co to byl za pomysł. Miałem pewne obawy, zresztą mam je za każdym razem, gdy buduję trasę, bo ona musi być nowa, a zwykle obawiamy się tego, co niesprawdzone.
Atmosfera towarzysząca przeniesieniu bazy podsycana przez miłośników teorii spiskowych jeszcze moje obawy wzmagała, jednak z każdego ze spotkań organizacyjnych w Słopnicach wracałem coraz spokojniejszy o przyszłość Kieratu. Dziś wiem, że decyzja o przeniesieniu bazy z centrum Limanowej do Słopnic była ze wszech miar słuszna.
Z całego serca dziękuję Wam za Waszą wierność i wyjątkowo liczny udział w Kieracie oraz za miłe słowa kierowane pod adresem organizatorów.
Zapraszam do Słopnic na kolejny XV MEMP KIERAT w dniach 25-27 maja 2018 roku.
Andrzej Sochoń - Wasz Budowniczy