Gosia Zemła

KIERAT 2015

100km. 50+50. Jak romantyczne, symetryczne dwie połówki jabłka.

Nie tym razem, nie w tym warzywniaku... Moje połówki to Angelina Jolie i Mike Tyson,
to Sieradz i Las Vegas. Tyle było podobieństw.
Pierwsze 50 km - około 10h, drugie 50km - trochę ponad 17h.

I jak po meczu polskich piłkarzy pytanie: co się stało?

Odpowiedź - stopy - permanentnie mokre, metodycznie ugniatane,
niczym niezabezpieczone, nieposmarowane. Najlepsza recepta na "kalafiory".
Tak, tym razem, w tym warzywniaku. Do wyboru, do koloru, kalafiory bez humoru.

Na 30 km przed metą bolało strasznie, ale nie będę się licytować.
Nie każdy ból jest istotny, przeczytałam ostatnio. Istotnie.
Drobiłam więc jak gejsza. Pokonanie ostatnich 10 km zajęło mi około 4,5h.
Tempo godne drużyny "Prowadził Ślepy Kulawego".

Po 27h 15min dotarłam do mety. Oprócz stóp ucierpiała jedynie ambicja.
Gdzieś kołacze myśl, że gdybym zabezpieczyła stopy, zdążyłabym na popołudniowy odcinek "Mody na sukces". A tak, bliżej mi było do "Panoramy".

Jeśli przyjdzie Wam do głowy myśl, że trzeba mieć jaja żeby nie zejść z trasy, żeby cisnąć mimo bólu i się nie poddać, to powiem Wam, że wystarczą... cycki;-)

Do zobaczenia za rok.

Gosia

PS. Dziękuję Tomkowi za towarzystwo na ostatnim etapie. Było bezcenne.