Orientuj się…
czyli
jędrusiowe refleksje na temat budowania trasy pieszego maratonu na orientację.
Chodzę
tak sobie i chodzę, jeżdżę po Polsce w poszukiwaniu fajnych pieszych setek,
a podczas podróży słucham, co ludzie o tych setkach sądzą. Niektórzy wątpią
zapewne w to, że potrafię słuchać, bo najczęściej zmuszam swoich towarzyszy do słuchania
mnie, ale, wierzcie mi, że gdy ktoś wygłasza poglądy, z którymi się zgadzam, to
słucham go jak radia. A jeśli się nie zgadzam… to też słucham, a gdy już
wysłucham, przedstawiam swoje racje. Czasem kogoś przekonam, czasem dam się
przekonać, lecz czasem… myślę, myślę i gdy już przemyślę, zaczynam pisać. I tak
jest tym razem właśnie.
A
sprawa się tyczy błędów, które popełniają budowniczowie setkowych tras. Brzmi
groźnie. Więc dla złagodzenia nastroju wyjaśnię od razu, że z grona autorów
tychże błędów,
o których zamierzam pisać, nie wyłączam siebie, choć wolałbym się uczyć na
cudzych błędach, niż na własnych.
|
O co chodzi temu co chodzi
Podstawowy
błąd, który szczególnie budowniczowie z nikłym doświadczeniem budowlanym
popełniają, to błąd założeń. I tu od razu pragnę sprecyzować, że wszelkie moje
refleksje dotyczą wyłącznie długodystansowych maratonów pieszych na orientację.
Przez maratony „długodystansowe” rozumiem takie, których dystans mierzony jest
trzycyfrową liczbą kilometrów, przez „na orientację” rozumiem określenie trasy
jedynie poprzez wyznaczenie punktów kontrolnych, przez „piesze” rozumiem takie,
które trzeba pokonać na własnych nogach pieszo lub biegiem. Zatem to, co uznam
za błąd na takim maratonie, wcale nie musi być błędem na klasycznej turystycznej
„Imprezie na Orientację”, sportowym „Biegu na Orientację” albo na rajdzie
przygodowym. Budowniczy, zanim przystąpi do pracy nad trasą, powinien po
pierwsze zastanowić się, czy na pewno chodzi mu o maraton pieszy, a jeśli tak,
to czy chce uczestnikom maratonu pomóc swoją trasę przebyć w sposób bezpieczny
i atrakcyjny, czy raczej chce ich zmusić do wysiłku intelektualnego i
zafundować im rozkosze łamania głowy w stylu: „zgadnij co miałem na myśli”, czy
może wręcz chce im udowodnić, że są kiepscy i z pewnością nikt z nich nie jest
w stanie przejść w całości tej trasy, którą on jako budowniczy przeszedł, albo
przynajmniej przeszedłby gdyby musiał.
Radzę
nie zapominać, że maraton pieszy jest wystarczająco trudnym wyzwaniem z uwagi
na dystans i czas, w którym da się ten dystans pokonać, więc wymyślanie
dodatkowych utrudnień po to tylko, „żeby nie było za łatwo” jest z punktu
widzenia organizatora imprezy działaniem samobójczym. Czasem mam wrażenie, że
gdyby taki miłośnik utrudniania organizował zawody lekkoatletyczne, to
biegaczowi potajemnie wydłużyłby bieżnię, kulomiotowi podłożyłby cięższą kulę,
zaś skoczkowi zamontował niewidzialną poprzeczkę. Formuła określenia trasy przez
wyznaczenie punktów kontrolnych nie powinna być zatem sposobem na utrudnienie
zawodów. To raczej konieczność, która z jednej strony zwalnia organizatora
z obowiązku nadzorowania całej trasy, co w praktyce byłoby możliwe tylko na
bieżni, z drugiej stanowi dodatkową atrakcję dla uczestników, którzy sami
wybierają sobie wariant przejścia z punktu na punkt stając się po części
autorami trasy. Formuła ta może też rozładować tłok na trasie, choć… nie
zawsze, ale o tym za chwilę.
Jedno
jest pewne. Budowniczy musi pamiętać, że maraton jest dla zawodników, a nie
zawodnicy dla maratonu. Więc budując trasę musi przede wszystkim zastanawiać
się czego od trasy oczekują zawodnicy. A najczęściej chcą sprawdzić swoją
wytrzymałość i przekonać się, czy są w stanie przebyć określony dystans lub w
jakim czasie są w stanie to zrobić. Miłośnicy łamigłówek, liczenia kroków i
macania drzew wolą zazwyczaj krótsze dystanse.
|
Ile punktów na 100 punktów
Za
pierwsze miejsce w imprezach zaliczanych do PMnO można zdobyć maksymalnie 100
punktów. Trzeba jednak pokonać cały dystans maratonu, zaliczając wszystkie punkty
kontrolne. Wszystkie, to znaczy… ile?
Uważam
za błąd wyznaczanie zbyt dużej liczby PK. Ile dokładnie powinno ich być na
stukilometrowej trasie, nie da się powiedzieć, ale budowniczy musi sobie zdawać
sprawę z konsekwencji zbytniej gęstości PK. A spotkałem już setki z
ilością PK znacznie przekraczającą 20. Zbyt duża ich liczba przekreśla
możliwość wybierania przez uczestników wariantów przejścia. W efekcie wszyscy
walą z punktu na punkt tą samą drogą i z maratonu na orientację robi się
pielgrzymka lub mega-tramwaj. Niektórzy sprytni budowlańcy starają się
stramwajowieniu maratonu zaradzić i punkty rozstawiają w trudnych do
zlokalizowania miejscach. Poszukiwanie takich punktów jest z pewnością ciekawe,
lecz przy bardzo dużej ich liczbie, czas potrzebny na odnalezienie kompletu PK pożera
lwią część całkowitego limitu czasowego, co przekreśla szansę ukończenia
maratonu większości, a czasem wszystkim uczestnikom. Osobiście uważam, że
optymalna odległość pomiędzy kolejnymi PK powinna wynosić od 7 do 10 km, a
liczba wszystkich PK na dystansie 100 km nie powinna przekraczać 15. Za minimum
uznałbym 10 PK, zaś za absolutne maksimum 20 PK.
|
Z dystansem do dystansu
Znaczna
część błędów, z którymi się spotkałem i to ogromnej wagi, to błędy wymiarowania
trasy. Pamiętajmy, że maraton ma określony dystans. Dla zawodnika to
niesłychanie ważna informacja, od której uzależnia sposób rozłożenia sił,
zabranie na trasę odpowiedniej ilości płynów, prowiantu i dodatkowego
wyposażenia. Trasę „na orientację” trudno jest zmierzyć dokładnie, ale trasę
uznaną przez budowniczego za optymalną, można i trzeba zmierzyć najdokładniej
jak tylko się da. Kiedyś był z tym problem, dziś w dobie techniki GPS, problemu
być nie powinno. Dlaczego więc spotyka się takie „kwiatki” jak 140 kilometrowa
setka? Bo się budowniczemu nie chciało przejść trasy. Budował zza biurka,
mierząc wirtualne nierzadko drogi kółkiem po mapie lub w najlepszym wypadku rysując
trasę na ekranie komputera. Potem się dziwi, że choć zawsze tak mierzy, raz
wychodzi mu 110 km, raz 120, a innym razem 130 km. Tymczasem przyczyna błędu tkwi
w uproszczeniach stosowanych na mapach. Mapy w skali 1:50000, a z takich
zazwyczaj korzystamy, nie odwzorowują dokładnie przebiegu dróg. Prosta jak drut
przecinka i kręta droga klucząca wokół bagien i śródleśnych jeziorek wyglądają
na mapie identycznie, ale niestety tylko na mapie. Kiedyś przeprowadzałem test
na jednym z podwarszawskich poligonów. Teren miejscami bagnisty, ze sporą ilością
wydm, zalesiony, drogi niezbyt kręte. Wybraną przez siebie trasę zmierzyłem
krzywomierzem na mapie topograficznej w skali 1:50000, na mapie w skali
1:10000, wreszcie w terenie za pomocą dobrego licznika rowerowego. Wyniki
pomiarów to kolejno 10 km, 11,5 km i 12 km.
W
tym miejscu apeluję do budowniczych tras. Ruszcie się zza biurek i zmierzcie
trasę w terenie. Przy okazji przekonacie się, że mapa, którą dajecie
zawodnikom nie jest zbyt aktualna, że wyznaczyliście trasę po nieistniejącej
drodze, przez nieistniejący most i w efekcie zawodnicy mieliby do
przejścia nie 100, ale 120 albo 130 km. Błąd rzędu 2-3 km na takiej trasie jest
dopuszczalny, ale 10-krotnie większy kompromituje budowniczego.
Do
dystansu zmierzonego na mapie trzeba podchodzić ze sporym dystansem.
Przy
okazji rozważań o mierzeniu długości trasy, wyznam, że zachodzę w głowę, jak
można to zrobić na trasie o dowolnej kolejności zaliczania PK zwanej
scorelaufem. Jeżeli PK są rozmieszczone tak, że optymalna kolejność ich
zaliczania narzuca się sama, to nie ma się co wygłupiać nazywając takie cudo
scorelaufem, jeśli jednak punkty porozrzucane są w terenie tak, że kolejność ta
nie jest oczywista, nie wierzę, że budowniczy jest w stanie zwymiarować
wszystkie możliwe warianty i tak rozstawić punkty, by co najmniej kilka
wariantów mierzyło dokładnie tyle, ile wynosi normatywny dystans maratonu.
Uważam więc, że formuła scorelaufu, choć sama w sobie bardzo interesująca, do
maratonu na orientację się nie nadaje. Rozstawianie punktów stowarzyszonych na
trasie pokonywanej z „pięćdziesiątką” w ręku też nie jest trafionym
pomysłem i wywołuje niepotrzebną dyskusję, czy ten kto zaliczył kilka
„stowarzyszy” przeszedł cały dystans, czy nie przeszedł. Jeśli zaliczając
„stowarzysza” skrócił trasę, to faktycznie nie pokonał pełnego dystansu
maratonu, jeśli zaś nadłożył drogi, to dlaczego funduje się mu jeszcze dodatkową karę
czasową.
|
W tę i z powrotem
Jeśli
budowniczy ustalił już, jak długa ma być trasa i ile zamierza na niej rozstawić
punktów, powinien się zastanowić, gdzie te punkty zlokalizować. Czasem odnosi
się wrażenie, że trasa powstawała w odwrotnej kolejności. Najpierw były pomysły
na ciekawie umiejscowione punkty, a potem kombinowanie, jak te punkty ze sobą
połączyć. Tak budowana trasa ma częstokroć nie tylko przestrzelony dystans, ale
w dodatku zmusza zawodników do biegania w tę i z powrotem. Choć trasę maratonu
zazwyczaj wyznacza się w postaci jednej lub kilku pętli, co sprawia, że trzeba
pokonać dziesiątki kilometrów, aby znaleźć się dokładnie tam, skąd się
wyruszyło, lokalizacja punktów umożliwiająca lub wręcz zachęcająca zawodników
do opuszczania punktu tą samą drogą, którą się go atakowało jest błędem. W
niektórych przypadkach jest to nieuniknione, np. podczas wychodzenia i powrotu
do bazy lub obiektu, gdzie urządzono „przepak”, jednak zawsze jeśli jest to
możliwe, należy punkty tak rozmieszczać względem siebie, aby logiczny kierunek
ataku na punkt znajdował się z przeciwnej jego strony, niż dogodny
kierunek ewakuacji z punktu. Niestety bardzo często zdarza się, że gdy
zawodnicy zbliżają się do PK spotykają na drodze tłumy tych, którzy już tenże PK
zaliczyli. Negatywnym skutkiem takiej konstrukcji trasy, oprócz wzajemnego
oślepiania się zawodników, jest pozbawienie wolniejszych maratończyków
możliwości samodzielnej nawigacji. Idą po prostu tam, skąd ci szybsi wracają. W
dodatku pokonywanie tej samej trasy, nawet w odwrotnym kierunku, jest zazwyczaj
nużące, a przecież budowniczemu powinno zależeć na tym, by trasa była
atrakcyjna.
|
Trafiony, zatopiony
Niektórym
budowniczym zależy na uatrakcyjnieniu trasy aż za bardzo. Jeżeli nie mają
pomysłu na ciekawą lokalizację punktów, to stawiają je w miejscach
niedostępnych. Osobiście lubię, jeżeli muszę trochę pokombinować, którędy
pójść, aby PK zaatakować z właściwej strony, czyli takiej, która zagwarantuje
mi dojście do celu po charakterystycznej i jednoznacznej linii w terenie.
Tą linią jest zazwyczaj droga, ścieżka, przecinka, skraj lasu, brzeg rzeki lub
jeziora, linia energetyczna itp. Gorzej jeśli punkt znajduje się z dala od
jakiejkolwiek linii w terenie, na dodatek na środku bagna lub pośród rozlewisk.
Niestety miałem już niejedną okazję uczestniczyć w maratonach, gdzie dojście do
PK wymagało, niezależnie od kierunku ataku, brnięcia po kolana w wodzie, nawet
zimnej, pokrytej warstewką lodu, wchodzenia w środek bagna, skakania po
żeremiach bobrów i dokonywania podobnych wątpliwych wyczynów rodem z programu
„Selekcja”, które świadczyły tylko o tym, że budowniczy trasy ma wrodzone
skłonności sadystyczne i w dodatku słabą wyobraźnię. Niektóre z tak pomysłowo
zlokalizowanych punktów stanowiły zagrożenie nie tylko dla zdrowia, ale i dla
życia zawodników, o kwestiach ochrony przyrody nie wspominając. Stukilometrowa
trasa może przebiegać w pobliżu terenów potencjalnie niebezpiecznych, jak
bagna, osuwiska, urwiska skalne, zamarznięte zbiorniki wodne, tereny
przemysłowe, poligony wojskowe, jednak do każdego PK powinna być przynajmniej
jedna droga dojścia umożliwiająca ominięcie takich terenów. Z powodów, o
których pisałem w poprzednim rozdziale lepiej, by tych dróg było więcej. Tereny
szczególnie niebezpieczne oraz chronione, jak np. obszary jednostek wojskowych,
zakładów przemysłowych oraz rezerwatów przyrody powinny być oznaczone na mapie
jako tereny zakazane. Jeśli takie oznaczenie nie jest możliwe, trzeba trasę
budować z dala od takich obszarów.
Który
z budowniczych tras nie lubi lokalizować punktów nad rzekami lub kanałami. A
jak miło słucha się opowiadań tych, którzy zmuszeni byli forsować rzekę. Czasem
taka przeprawa jest świadomym wyborem zawodnika, czasem wynika z nieuwagi i
nierozważnego wyboru wariantu dojścia do punktu, ale czasem jest niestety
efektem błędu budowniczego trasy. Jeśli punkt jest zlokalizowany na brzegu
rzeki lub kanału i jest oddalony od mostu lub innej dogodnej przeprawy, a z jego
oznaczenia na mapie nie wynika w sposób jednoznaczny, na którym jest brzegu,
informacja taka powinna być bezwzględnie zawarta w opisie punktu. Osobiście
radzę przyjąć zasadę podawania takiej informacji zawsze, nawet wtedy, gdy
wydaje się nam, że środek kółka na mapie w wystarczający sposób określa
położenie punktu. To zabezpiecza przed skutkami nieznacznego błędu
drukarskiego, a takiego wykluczyć się nie da. Spotkałem się też z celowym niedoprecyzowaniem
położenia punktu, wrysowanego na mapę tak, jakby był w środku nurtu. Zabawa w
taką zgadywankę kosztem zawodników bardzo źle świadczy o budowniczym, który
chyba nie do końca rozumie, że marsz na orientację i gra w toto-lotka to dwie
zupełnie inne dyscypliny. Pokonanie trasy optymalnym wariantem i bezbłędne odnalezienie
punktów kontrolnych może i powinno zależeć od umiejętności nawigacyjnych
zawodnika, nigdy natomiast nie powinno być dziełem przypadku.
|
Wywiedzeni w pole
Często
się zdarza, że trasa pieszego maratonu przebiega przez tereny rolnicze, których
mamy w Polsce całkiem sporo. Podczas wędrówek nie spotkałem się osobiście, aby
rolnik miał do mnie pretensję o to, że idę drogą koło jego pola lub wzdłuż jego
łąki, maszeruję miedzą, a nawet, że skracam drogę przez będące jego własnością
nieużytki lub przez ściernisko. Sam jednak nie wiem, czy będąc rolnikiem, nie
pogoniłbym z widłami intruza, który „wlazł w szkodę” niszcząc plony mojej
ciężkiej pracy. Zawodnicy powinni tak układać swoją trasę, aby nie przechodzić
przez tereny upraw, szkółki leśne, czy ogrody, jednym słowem tak, aby nie
dokonać zniszczenia czyjejś własności. Tylko co ma zrobić zawodnik, gdy
budowniczy postawił punkt na środku pola. Zdarzało mi się niejednokrotnie, że
atakując punkt optymalnym, wydawałoby się, wariantem trafiałem tuż przed nim na
trudny do obejścia pas uprawnego pola albo ogrodzony sektor leśny. Lokalizowanie
punktów kontrolnych na terenach uprawnych jest zawsze ryzykowne. Jeśli brak
dogodnej drogi dojścia do punktu skłania zawodników do przechodzenia przez te
uprawy, to takie ustawienie punktu należy uznać za błąd budowniczego trasy.
Natomiast całkowicie niedopuszczalne jest ustawienie punktu wymuszające
przechodzenie zawodników przez uprawy. Budowniczy, który tłumaczy się, że
wyprowadził zawodników w pole albo wpuścił ich w maliny, bo rolnik zaorał
drogę, która przecież na mapie była, przyznaje się tym samym, że trasy
w terenie nie sprawdził.
|
Bieg przez płotki
Na
maratonie pieszym zawodnicy powinni zasadniczo przemieszczać się po drogach,
jakże często są jednak zmuszeni pokonywać przeszkody, które jacyś złośliwcy
postawili im na trasie. Tu płot, tu znów zamknięta brama. Trafienie na tego
typu przeszkodę świadczy o popełnionym przez zawodnika błędzie, ale tylko
wtedy jeśli ogrodzony teren był zaznaczony na mapie i budowniczy miał prawo
założyć, że każdy uważny nawigator teren taki ominie. Zdarza się jednak bardzo
często, że budowniczy z premedytacją tak rozmieścił punkty kontrolne, aby
zawodników zaskoczyć niespodziewaną przeszkodą. Idziesz sobie spokojnie, a tu
nagle płot, a za płotem… Na co ja już nie trafiłem. Były zakłady przemysłowe,
fermy, stadniny koni, szkółki leśne, hodowle najróżniejszych zwierząt od ryb
począwszy, a na dorodnych danielach skończywszy, tereny budowy, magazyny i
składy, plantacje, ogrody i sady, prywatne posesje, obiekty wojskowe,
rezerwaty przyrody, kolejowe stacje rozrządowe, pola golfowe, czy wreszcie
autostrady. Tych ostatnich mamy na szczęście jeszcze niewiele, a są to
obiekty często nie do ominięcia. Trafiając na płot, którego na mapie nie
oznaczono, zawodnik nie powinien go forsować, bo może się nieoczekiwanie
znaleźć na terenie, który ogrodzono z tego właśnie względu, że przebywanie na nim
osób postronnych jest niewskazane. Wejście na taki obszar nigdy nie jest
bezpieczne, bo jeśli nawet nie jest to wojskowa strzelnica, bądź droga
ekspresowa, teren może być strzeżony przez biegające luzem psy. Takie tereny, o
ile są rozległe i znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie punktów kontrolnych
lub pomiędzy tymi punktami, powinny być, o czym już pisałem, bezwzględnie
oznaczone na mapie jako zakazane. Jeśli pomiędzy punktami przebiega autostrada,
droga ekspresowa, linia szybkiej kolei, kanał lub rzeka, na mapie muszą być
oznaczone przejścia przez ich trasy.
Wielu
budowniczych lubi używać historycznych map, uzasadniając to tym, że są
dokładniejsze. Ich dokładność niestety kończy się zazwyczaj na rzeźbie terenu.
Drogi, zabudowania, linie energetyczne, granice kultur, nawet mosty na rzekach
przez okres kilkudziesięciu lat potrafią się zmienić nie do poznania. Taka mapa
w rękach maratończyka to ciągła zgadywanka, podczas której spotkania z płotami
o niewiadomym przeznaczeniu zdarzają się nader często. Jeśli budowniczy
decyduje się na użycie takiej właśnie mapy, powinien albo nanieść na nią co
rozleglejsze tereny zamknięte znajdujące się w pobliżu trasy, albo wyznaczyć
trasę z dala od nich. Na bezpieczne przecięcie nieoznaczonego lub niewłaściwie
oznaczonego na mapie obiektu liniowego, takiego jak autostrada, linia kolejowa
lub kanał jest prosty sposób. Można ustawić punkt kontrolny w pobliżu wiaduktu,
mostu lub przepustu, skłaniając zawodników do przepisowego i bezpiecznego
przekroczenia takiego obiektu. Zmuszanie zawodników do forsowania ogrodzeń,
przechodzenia przez autostradę, wchodzenia na teren poligonu (z wyjątkiem
przypadku, gdy odbywa się to za wiedzą i zgodą jednostki nim zarządzającej),
czy wreszcie pokonywania rzek i kanałów w bród, po lodzie albo po zwalonych
drzewach to rażące błędy budowniczego trasy. Budowniczy często nie ma wpływu na
to, jaką drogą będą się poruszać zawodnicy, dlatego podpisują oni prawie zawsze
oświadczenia o starcie „na własną odpowiedzialność”, jeśli jednak dojście do
punktu jest możliwe wyłącznie w sposób zagrażający bezpieczeństwu zawodników,
budowniczy musi mieć świadomość, że w razie wypadku, organizatorowi może zostać
postawiony zarzut złej organizacji imprezy i spowodowania tzw. powszechnego
zagrożenia, a to jest już ciężkie przestępstwo.
|
Znikający punkt
Wielokrotnie
widywałem na trasie tyralierę przeczesującą las w poszukiwaniu punktu, który
gdzieś tu być powinien, ale się schował. Sam niejednokrotnie w działaniach
takiej tyraliery uczestniczyłem. Z pokorą przyznaję, że na moich trasach
podobne sytuacje też miały już miejsce. Jeżeli ukrycie się punktu przed
zawodnikami jest efektem bardzo trudnego terenu, budowniczy nie musi sobie
czynić wyrzutów, pod warunkiem, że mapa, którą dał zawodnikom pozwalała
wystarczająco precyzyjnie ten punkt „namierzyć”, trzeba było tylko zwrócić
uwagę np. na charakterystyczną rzeźbę terenu, cieki wodne lub inne punkty lub
linie w terenie, które na mapie są prawidłowo zaznaczone. Niestety znacznie
częściej przyczyną takiego zbiorowego zamieszania jest błąd budowniczego.
Najgorszy, jeśli punkt stoi w innym miejscu, niż stać powinien. Takich błędów
można uniknąć wybierając dla punktu miejsce charakterystyczne i sprawdzając
dodatkowo jego lokalizację w terenie za pomocą GPS. Zdarza się, że punkt stoi
tam gdzie trzeba, a zawodnicy kręcą się wokół i nie mogą go odnaleźć, bo
budowniczy ukrył lampion z tyłu drzewa, albo w zaroślach, żeby go nikt nie
ukradł. Przy oznaczaniu punktów trzeba się trzymać kilku zasad:
1. Jeśli stoję w
miejscu oznaczonym na mapie jako PK muszę widzieć lampion lub inne charakterystyczne
oznaczenie PK. To nie oznacza, że punkt ma być widoczny z odległości
kilometra, ale jeśli punktem jest skrzyżowanie dróg, to stojąc na tym
skrzyżowaniu muszę mieć oznaczenie punktu w zasięgu wzroku.
2. Oznaczenie punktu
powinno być widoczne z każdego możliwego kierunku najścia. Czasem wystarczy
lampion widoczny z jednej strony, np. gdy PK jest na brzegu jeziora, ale jest
sytuacją niedopuszczalną, jeśli zawodnik atakujący PK z innego kierunku, niż to
przewidział budowniczy, jest w stanie przejść obok lampionu i go nie zauważyć.
3. Jeśli lampion i
wyposażenie punktu jest narażone na dewastację to można zastosować dodatkowe
oznaczenie (farbą) wskazujące zawodnikom miejsce ukrycia punktu lub bardzo
dokładnie opisać jego lokalizację w stosunku do miejsca charakterystycznego,
np. „brzoza 30 m na północ od wiaty przystanku PKS”.
4. Lampiony na
punktach pozbawionych obsługi sędziowskiej na nocnych odcinkach trasy powinny
być wyposażone w elementy odblaskowe.
Powyższe
zasady różnią się nieco od zasad stosowanych podczas InO i BnO. Gdy
w ręku trzyma się specjalnie przygotowaną mapę w skali 1:5000 z zaznaczonymi precyzyjnie
charakterystycznymi obiektami terenowymi, można kontrolując precyzyjnie
kierunek marszu i mierząc odległość krokami odnaleźć nawet najbardziej
zakamuflowany PK, można też odróżnić go od punktu stowarzyszonego PS. Dwa
milimetry w skali mapy to w terenie raptem 10 m, czyli odległość mniejsza od
zasięgu wzroku nawet przy bardzo niekorzystnych warunkach. Te same 2 mm na
„pięćdziesiątce” to w terenie 100 m. Z takiej odległości można w otwartym
terenie dostrzec budynek, duże samotne drzewo, ale już w lesie, nawet niezbyt
gęstym, trudno liczyć na dostrzeżenie czegokolwiek z takiej odległości.
Budowniczy musi również pamiętać, że punkty odniesienia na mapie 1:50000 nie są
naniesione precyzyjnie, bo nie mogą. Jak zatem oznaczyć na mapie punkt oddalony
o 50 m od osi jezdni. Odpowiedź wydawałaby się dziecinnie prosta. Trzeba
narysować kółko, którego środek będzie przesunięty o 1 mm od środka oznaczenia
jezdni na mapie. Tylko jak to zrobić, skoro oznaczenie jezdni na mapie ma
szerokość 1 mm, a w rzeczywistości jezdnia nie ma 50 m szerokości, a jedynie 4.
Podany przykład świadczy dobitnie o tym, że mapa w takiej skali nie nadaje się
do klasycznego marszu lub biegu na orientację. Dlatego właśnie bezkrytyczne
przenoszenie schematów stosowanych przy budowie tras InO i BnO na trasy
maratonów na orientację ma niejednokrotnie fatalne skutki. A trudno wyobrazić
sobie marsz na 100 km z plecakiem wypełnionym mapami w skali 1:10000.
|
Przepraszam, czy tu biją?
Nie
ma chyba w Polsce tak wielkich połaci terenów pozbawionych ludzkich osiedli,
aby można było wyznaczyć stukilometrową trasę z dala od nich. Przechodzenie
trasy przez wioski, miasteczka i w pobliżu domostw jest nieuniknione.
Miejscowości na trasie dają zawodnikom możliwość uzupełnienia zapasów napojów i
prowiantu. Napotkani ludzie różnie odnoszą się do maratończyków. Na terenach,
gdzie takie imprezy odbywają się rzadko, zawodnicy mogą wzbudzać sensację, ale
gdy pojawiają się w pobliżu osiedli w środku nocy, mogą budzić postrach.
Reakcje mieszkańców są różne. Czasem jest to podziw, czasem dezaprobata, czasem
chęć niesienia pomocy, innym razem pretensja o zakłócanie spokoju zakończona
telefonem na policję. Jedni zamykają jazgoczącego psa w domu, inni celowo
spuszczają go z łańcucha, żeby pogonił intruzów. Przy wyznaczaniu trasy,
szczególnie jej nocnych odcinków, należy unikać konieczności przechodzenia w
pobliżu samotnych domów lub małych osiedli drogami mało uczęszczanymi. Jeśli na
prawdopodobnej marszrucie zawodników takie osiedla się znajdują, dobrze jest
uprzedzić mieszkańców o charakterze i terminie zawodów. Należy też unikać
takiego konstruowania trasy, że konieczne będzie przechodzenie w pobliżu klubów
nocnych lub podobnych obiektów, gdzie istnieje duże prawdopodobieństwo
spotkania z grupkami nietrzeźwych uczestników dyskotek czy nocnych libacji. W
praktyce nie zawsze jest to możliwe.
Całkowicie
nie da się wykluczyć ewentualnych agresywnych zachowań wobec zawodników,
dlatego bezwzględnie o każdej takiej imprezie i orientacyjnym przebiegu trasy
należy powiadomić miejscową policję. Leży to w zakresie obowiązków nie tyle
budowniczego trasy, co organizatora imprezy. Wzmożone patrole policji zazwyczaj
przynoszą dobry skutek.
|
Rosyjska ruletka
Wiele
osób słuchających opowiadań o mojej pasji pyta mnie, czy nie boję się spotkań z
dziką zwierzyną. Spotkań takich było sporo. Sarny, jelenie, zające i lisy
widuje się najczęściej, dziki oraz łosie nieco rzadziej, wilka ani niedźwiedzia
jeszcze osobiście nie spotkałem. Bardziej jednak od spotkań ze zwierzętami,
które czują naturalny respekt przed człowiekiem, obawiam się spotkań z… ludźmi.
Wśród nich potencjalnie najbardziej niebezpieczni dla maratończyków są ludzie uzbrojeni,
szczególnie tacy, którzy strzelają do wszystkiego, co się rusza, czyli myśliwi,
kłusownicy oraz wartownicy. Aby pieszy maraton nie stał się dla zawodników
rosyjską ruletką, trasa musi po pierwsze omijać szerokim łukiem tereny pilnie
strzeżone, do których należą jednostki wojskowe, magazyny wojskowe, zakłady
karne, ale także niektóre zakłady przemysłowe i ośrodki badawcze, po drugie o
terminie i miejscu maratonu trzeba zawiadomić właściwe nadleśnictwa, jak
również lokalne koła łowieckie. Osobiście nie miałem przyjemności znaleźć się
na celowniku, ale znam takich, którzy podczas zawodów na orientację
zorientowali się, że są w samym środku polowania, jak również takich, którzy
pod lufą „kałasznikowa” zostali odprowadzeni przez wartę spod PK do oficera
dyżurnego jednostki wojskowej, na terenie której nierozważny budowniczy ten
punkt postawił. Na możliwość spotkania zawodników z kłusownikami budowniczy
trasy niestety nie ma większego wpływu. Na szczęście działają oni zazwyczaj
nocą i unikają strzelania do zwierząt z zapaloną czołówką na głowie.
|
Dobra trasa
Trudno
jest zbudować idealną trasę, czyli taką, z której wszyscy byliby zadowoleni.
Odcinki asfaltowe znienawidzone przez rasowych piechurów, cieszą biegaczy.
Odcinki nawigacyjnie trudne, będące udręką zawodników początkujących, pozwalają
się wyżyć miłośnikom mapy i kompasu. Różne są upodobania i oczekiwania
startujących, więc z pewnością każdy budowniczy jest przez niektórych z nich w
duchu przeklinany. Oby nie za często i nie przez wszystkich, czego autorom tras
maratonów pieszych życzę.
|
Andrzej Sochoń vel Wesoły Jędruś
|