Harpagan 34 - Kobylnica 2007
26-28 października 2007 r.
To był mój 13-ty start w Harpaganie i choć nie jestem przesądny, wyruszałem pełen obaw. A na dojściu do mety bardzo mi zależało, bo swoje 50 urodziny chciałem uczcić zdobyciem 10-go certyfikatu Harpagana i ukończeniem 25-tej "setki" w życiu.
Początek trasy standardowy, tempo szybkie, nawigacja bezproblemowa. Do czwórki prościuteńką przecinką, aż tu nagle... bagno. Buty pełne wody, bezskuteczne poszukiwanie obejścia od prawej strony, wreszcie decyzja o powrocie na suchy teren. Druga próba z obejśiem od lewej, nogi i tak mokre, udało się. Tylko 30 minut w plecy i trochę wody w butach. Wreszcie prawdziwa atmosfera Harpagana. Dalej bez większych problemów, wariantami niekoniecznie najkrótszymi, ale pewnymi.
Tragedia przed 7-mką. Zasugerowany rowerzystami skręcam za wcześnie z szosy. Teren przestaje się zgadzać z mapą, kilka bezskutecznych prób dokładnego zlokalizowania swojego miejsca, wreszcie spotkanie rowerzysty, który jedzie z PK. Idziemy jego śladem, kierunek trochę dziwny, ale do PK 7 docieramy. Ogarnia mnie niepokój: "Jak to się stało, że tak mnie zaćmiło? Chyba jestem zmęczony. Straciliśmy znowu dobre 20 minut." Ruszamy dalej. Chcąc uniknąć asfaltowania wybieram drogę na północ. Droga zanadto odbija na wschód. Znowu nic się nie zgadza z mapą! Nie pozostaje nic innego, jak azymut do asfaltu. Łatwo powiedzieć. Krzaczory, wilcze doły i zero ścieżek. "Czy okoliczni ludzie w ogóle nie chodzą na spacery?". Do szosy docieramy po długim, stanowczo zbyt długim marszu. Przez to kręcenie nie wiem, w którym jesteśmy miejscu. Jedynym charakterystycznym elementem jest śródleśne jeziorko. Rzut oka na mapę, jest jeziorko, no to wiem gdzie jestem. Jest szlak. Skręt w lewo. Tu gdzieś powinien być tzw. most czołgowy. Ale wokół tylko rozlewiska rzeki Słupia. Dwie próby wcelowania w most bezskuteczne, za trzecim razem trafiamy na właściwą drogę. Kolejne 40 minut w plecy. Zerkam na mapę, zaczynam wszystko rozumieć. Jeziorek w tamtej okolicy jest trochę więcej niż jedno. A układ dróg w rejonie feralnej siódemki kompletnie się z mapą nie zgadza. Na półmetku dowiaduję się od sędzin, że z namierzeniem tego punktu sporo osób mialo problemy. Wcale się nie dziwię.
Z mojej kilkuosobowej kompanii ostał się tylko Patryk. Ruszamy we dwóch na drugą pętlę. Trasa trudna, ale nawigacja w dzień nie sprawia nam problemu. Jest marsz torem kolejowym (jak ja to lubię), przeprawa po kłodach przez strumyk (udało się bez kąpieli), przedzieranie się przez krzaczory (to już chyba moja specjalność) i wreszcie jest błotko, mnóstwo błotka. Cały Harpagan. Do mety spokojnie tą samą drogą, którą rano wyruszaliśmy na drugą pętlę. Patryk finiszuje biegiem, ja idę i truchtam na przemian wyprzedzając jeszcze kilku strudzonych piechurów. Godzina 20:17 - meta!!! Potworne zmęczenie i ogromna radość. Udało się. Wykonałem plan. Zdobyłem 10-ty certyfikat Harpagana.
34. ERnO HARPAGAN ukończyłem z czasem 23:17 zajmując 34 lokatę. Spośród 457 osób, które stanęły na starcie, do mety dotarło 56.
Dziękuję wszystkim organizatorom: Karolowi, który jest sercem i mózgiem imprezy, Bogdanowi, który Harpagana wymyślił, wszystkim, którzy czuwali w bazie i na trasie, medykom, ratownikom, sędziom i sędzinom, obsłudze bazy, reporterom i wszystkim, dzieki którym Harpagan się odbywa.
Dziękuję też wszystkim uczestnikom Harpagana za przemiłe spotkania na trasie, za towarzystwo, za pomoc i wsparcie, którego wielokrotnie doświadczałem. Jeśli czasem mijam Was na trasie i wpatrzony w mapę nie poznaję w ciemności - wybaczcie.
Do zobaczenia na kolejnych "setkach"!
|
Wywiad przed startem (źródło: http://rwm.org.pl) |
|