Emilia Taras
Kierat, jedne z najlepszych chwil w moim życiu

Nie udało mi się przejść całego Kieratu, zakończyłam na 9 PK, z wynikiem 15:42 h. Jednak te prawie 16 godzin, to były jedne z najpiękniejszych godzin w moim życiu. Mam nadzieję, że za rok przygotuję się trochę lepiej fizycznie i uda mi się powalczyć o więcej (dla sprostowania, trochę więcej kilometrów, a nie godzinek, chociaż na Kieracie każda godzinka jest bezcenna i tak naprawdę, paradoksalnie, im więcej tym lepiej). Bardzo dziękuję Pomysłodawcom i Organizatorom Kieratu. Pierwszy raz byłam na czymś takim jak maraton, a już maraton na orientację to w ogóle. Ale na pewno nie ostatni.

Niesamowita przygoda. Niesamowici ludzie, czułam się jak w jednej wielkiej rodzinie. I nie przesadzam w tym momencie. Bo jadąc na Kierat spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Myślałam, że będzie wzajemna rywalizacja, podkładanie sobie kłód pod nogi (dosłownie i w przenośni). Ale bardzo się zdziwiłam, oczywiście pozytywnie. Bo większość osób, przynajmniej te, które spotkałam, brało udział w Kieracie nie po to żeby być lepszym od innych, rywalizować, ale dla samego siebie. Żeby się sprawdzić i czerpać przyjemność z samego chodzenia. Wielką przyjemność, którą jest w stanie zrozumieć tylko osoba, która brała udział w Kieracie. I tutaj chyba się każdy ze mną zgodzi. Nie da się tego opisać. To trzeba przeżyć! Mi przyjemność sprawiły nawet obolałe mięśnie i odciski na drugi dzień. Najpiękniejszy ból w moim życiu. Bo to był dowód na to, że poprzedni dzień i noc były owocne. Spędziłam je najlepiej jak się dało i dałam z siebie wszystko. Oczywiście po powrocie do domu zużyłam całą tubkę maści dla sportowców, za co rodzina chciała mnie z domu wyrzucić. Bo nawet wietrzenie w całym domu nie pomogło pozbyć się tego charakterystycznego dla tego typu maści zapachu. Ale to inna historia.

Pierwszy raz brałam udział w czymś takim jak górski maraton. Ale największe wrażenie na mnie zrobiło to, że był on na orientację. Dzięki temu nie był nudny, monotonny, a wręcz przeciwnie podkreśliło to tym bardziej charakter wielkiej przygody Kieratu. Niesamowite było też to, że szło się w nocy. Przekonałam się, jak organizm zupełnie inaczej pracuje w nocy. Dostosowuje się do niej i zupełnie inaczej wszystko odbiera, niż za dnia. Inaczej zmysły pracują. Jest zupełnie inne czucie wszystkiego. To niesamowite. Nawet latarki nie były potrzebne, bo księżyc wystarczająco wszystko oświetlał. Co prawda w lesie już nie wystarczał i wtedy latarka była na wagę złota. Fantastycznym pomysłem były również poszczególne punkty. To pozwoliło na zorganizowanie i uporządkowanie całej wędrowki. Bo idąc, podążało się do jednego punktu. Przeglądało się mapę w poszukiwaniu właściwej drogi, walczyło ze słabościami - no jeszcze jeden zakręt, jeszcze jedno podejście i będzie widać punkt. A jak już się w końcu zobaczyło upragnione lampiony, to czuło się niesamowitą radość. No, kolejny punkt zaliczony, jednak nie pomyliliśmy drogi. Potem podbicie na karcie startowej, co traktowało się i celebrowało, te kilka dziureczek, jak prawdziwe trofeum, krótki odpoczynek i już myślało się o kolejnym punkcie. Celu do zdobycia, jak w życiu. Byle do przodu.

Na Kieracie szłam z różnymi ludźmi. Raz szliśmy większą grupą, raz mniejszą. Ale najlepsze jest to, że jak przegadaliśmy 40% Kieratu to było wszystko. Bo to nie było przecież spotkanie towarzyskie przy piwie. Większość czasu szliśmy w ciszy. I to było niesamowite. Właśnie takie bycie ze sobą, po prostu bycie ze sobą, wspólne doświadczanie swojej obecności i trudu maratonu. I nie było mowy nawet o sekundzie nudów. To było coś niesamowitego. Oczywiście nie było łatwo. Miałam takie momenty w trakcie Kieratu, że myślałam sobie - jak wrócę do domu, to poproszę wszystkich znajomych, nie - będę błagać na kolanach, że jeśli kiedykolwiek jeszcze wpadnie mi do główki pomysł pójścia na Kierat, to żeby wybili mi ten pomysł jak najszybciej z łepetynki. A ile sobie poprzeklinałam przy okazji pod nosem. Nadrobiłam zaleglości za wszelkie czasy. Dobrze, że tego nikt nie słyszał. Ale szło się dalej. Nie było miejsca na sentymenty. Trzeba było się pozbierać i iść dalej. I to było niesamowite. To, co jest chyba mottem Kieratu, docieranie do granic własnej wytrzymałości i przełamywanie ich. Słooodkości! (ktoś kto oglądał "Sezon na misia", wie o czym mówię). Kierat to nie miejsce dla mięczaków, ale dla ludzi o duszy prawdziwych spartiatów (jak w filmie 300). I fantastyczne jest to, że znalazły się osoby, które miały chęci, by zorganizować coś takiego jak Kierat, gdzie ludzie o duszach spartiatów z całej Polski mogli się ze sobą spotkać i wspólnie powalczyć we spaniałej przygodzie. Na podsumowanie napiszę zdanie, które umieściłam w opisie na gg jak tylko wróciłam do domu: "Kierat, jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu." Ale to jest w stanie zrozumieć tylko ten, kto brał udział w maratonie. Gorąco polecam Kierat każdemu, kto lubi barwnie żyć, aktywnie, kto kocha przygodę, góry i chce czerpać z życia to, co najlepsze.

Przy okazji chciałabym gorąco pozdrowić Olę Barańską z Głoskowa i Jej niesamowitego tatę Kubę - okaz zdrowia, jakiego tylko można pozazdrościć. Bardzo dziękuję za wspólnie spędzony czas, każdy kilometr i kroplę potu (no z kilka litrów by się uzbierało). Dziękuję, że zgodziliście się przygarnąć taką osóbkę jak ja, która przyjechała na Kierat sama. Te 55 km przeszłam tylko dzięki Wam. I narzuconej dyscyplinie od samego początku przez Olę, czyli naszego lidera, który zawsze szedł na przodzie i do którego trzeba było czasem dobiegać, żeby nadążyć. Chciałabym pozdrowić też Łukasza w żółtej koszulce (nie znam nazwiska), który dzielnie z Olą pilnował prawidłowości trasy i przez którego nabiłam sobie siniaka na udzie i rozerwałam spodnie (mam nadzieję, że będzie wiedział, że o niego chodzi). Pozdrawiam też kolegę z Warszawy, spotkanego na trasie z 8 PK na 9 (nie znam nawet imienia), który jest stałym bywalcem maratonów na orientację i który to uprzyjemniał mi drogę swoimi opowieściami o przygodach na rowerze, jak go kiedyś własny rower przejechał itp. Dawno się tak nie uśmiałam. Niesamowita osoba. Dziękuję Wam wszystkim za wspólnie spędzony czas. No dobra, dosyć tego słodzenia. Mam nadzieję, że się kiedyś jeszcze spotkamy na jakimś maratoniku. Najpóźniej w październiku.

Ludzie biorący udział w Kieracie, jesteście super! Wspaniała jest świadomość tego, że są ludzie, którzy kochają góry, przygodę, wysiłek fizyczny i nie ciapkają się ze sobą, tylko potrafią dać sobie niezły wycisk i w dodatku czerpać z tego ogromną przyjemność. Dzięki!

AmyLee