Krzysztof Dołęgowski

Lemingi
czyli Maraton Pieszy - Kierat 2006

Limanowa 19-20 Maja 2006





...są niewielkimi gryzoniami z rodziny nornikowatych zamieszkującymi północne krańce Europy, Rosji i Kanady. Żywią się młodymi pędami traw i korzonkami. Ich cykl rozmnażania trwa kilka miesięcy (do 5 cykli w ciągu roku), a samica wydaje na świat 8 do 10 młodych. Duża część populacji ginie w trakcie okresowych wędrówek, gdy cała kolonia lemingów z nieznanych przyczyn rusza przed siebie i mknie w jednym kierunku....

Na starcie III Kieratu w Limanowej stanęło 187 zawodników i zawodniczek. Popołudniowe Słońce przyjemnie grzało i zachęcało do wędrówki. Nie wiem w którym dokładnie momencie nastąpił start, ale ze zbitej grupy nagle wyłoniło się kilku „przewodników”, którzy ruszyli na trasę ciągnąc za sobą pozostałych. Szybko. Za szybko jak na zdrowy i za szybko jak na mój nieco zwichrowany lemingowy rozsądek.
Pierwsze podejście na Miejską Górę przypominało bardziej biegi przełajowe niż całodobową imprezę na orientację. 300 metrów przewyższenia pokonanych niemal biegiem rozciągnęło stawkę na przestrzeni ponad kilometra. Późniejsze szalone zbiegi na punkt drugi stanowiły tylko kontynuację taktyki (lub jej braku) zaprezentowanej przez prowadzących i goniących. Nawigacja nie stanowiła dużego problemu, zwłaszcza że stale w zasięgu wzroku ktoś napierał i sugerował wybranie wariantu. Piękne widoki cieszyły nasze oczy. Potem Pojawiło się trochę grubszych chmur i przez chwilę padał rzęsisty chłodny deszcz. Kiedy o zmroku zbliżaliśmy się do punktu nr 4 tempo czołówki nijak nie chciało zmaleć. Gdyby napierać tak do samego końca wynik oscylowałby w granicach 12 godzin. Trzymaliśmy się trochę z tyłu starając kontrolować poczynania prowadzących. Obawialiśmy się by nie przeholować na początku i nie stracić tempa w końcówce. Nie ma przecież nic gorszego niż agonia na ostatnich kilometrach i rozpaczliwy chód pingwina z widokiem na metę, która nijak nie chce się zbliżać.

...instynkt samozachowawczy i stanowi kluczową rolę w życiu niewielkich ssaków. Szeroki kąt widzenia pozwala stale monitorować czy na niebie nie pojawi się drapieżny ptak, a czuły słuch ułatwia ucieczkę przed głodnym lisem. Jednak w czasie exodusu lemingów życie pojedynczych osobników traci na znaczeniu. Gdy na drodze napotkają urwisko lub zbiornik wodny bez wahania rzucają się do przodu ku pewnej zagładzie. Jednak dzięki swej determinacji niektóre osobniki są w stanie przepłynąć duże rwące rzeki lub morskie cieśniny by tam założyć nowe kolonie i rozpowszechnić swoje geny...

Pierwsze problemy nawigacyjne pojawiły się na zejściu z punktu nr 5. Szlak kluczył po lesie niezliczoną liczbą zakrętów, tak że trudno było dokładnie określić swoje położenie. Szliśmy grupą może 7 osób. Przy kolejnym wygłupie szlaku postanowiliśmy z Piotrkiem przestać się oglądać na mylące zielone znaczki i ruszyliśmy pierwszą drogą, której kierunek pokrywał się z naszym celem. Decyzja okazała się słuszna. Większa część grupy gdzieś znikła, a w ślad za nami ruszył jedynie Człowiek z Latarką Ręczną (zwany dalej skrótowo CLR, nie znamy imienia, ale pozdrawiamy). Na tym etapie było już pewne, że mapa nie wszędzie zgadza się z rzeczywistością i różne niespodzianki należy przyjmować ze spokojem. Mimo to na kolejny punkt wybraliśmy wariant skrótowy częściowo po ścieżkach. Szczęście się do nas uśmiechnęło po raz kolejny i skoczyliśmy w klasyfikacji na drugą pozycję. Najwyraźniej nasi przeciwnicy albo pobiegli asfaltem, albo zamotali się na licznych wariantach.
Droga do punktu za półmetkiem nie była drogą filozofów. Wymagała sporej łydki. Dlatego nasza pozycja nie była wcale pewna. Doszliśmy do odcinka „kolejowego” i przypominając sobie jak mocni biegacze zostali za nami staraliśmy się trzymać tempo truchtając po podkładach kolejowych. Po pół godzinie słowo ciałem się stało. Niczym lokomotywa intercity minął nas Człowiek z Ręcznikiem (zwany dalej CRE, również nie znamy imienia, ale pozdrawiamy) Do plecaka, prócz tytułowego ręcznika miał przyczepioną czerwoną lampkę, którą widzieliśmy może przez pięć minut. Potem znikł za nocnym horyzontem zostawiając nam zakłopotanie i nerwowe spojrzenia w tył. Spodziewana pogoń jednak nie nadeszła, a przed nami piętrzył się masyw Śnieżnicy i wyciąg narciarski wzdłuż którego trzeba było podejść kolejne 300 metrów. CLR polubił nasze towarzystwo i nawigację. Gdy na punkcie kontrolnym trochę się grzebaliśmy (miałem spore problemy z żołądkiem, a czynnych toalet na trasie było niewiele) poczekał na nas i ruszyliśmy we trójkę mając nadzieję na owocną pogoń za CRE. Przelot na dziewiątkę stał pod znakiem mokrych stóp i wariantów po podmokłych łąkach. Cieszyliśmy się z Piotrkiem jak dzieci chlapiąc po kałużach chociaż wybrany wariant nie trzymał się żadnych poważnych zasad. Ważne, że kierunek z grubsza się zgadzał.

...wielkie eksplozje populacji lemingów odbywają się w cyklach co kilkanaście lat. W tych sezonach drapieżnicy oraz ptaki drapieżne nie cierpią na brak pożywienia i wydają na świat dwa razy więcej młodych niż zwykle. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że lemingi są bardzo łatwe do schwytania. Poruszają się stadami i w czasie wędrówki są skupione wyłącznie na utrzymaniu kierunku...

Na punkcie nr 9 (64km) przyszedł czas na zmianę taktyki. Człowiek z Ręcznikiem rezygnował z powodu kontuzji kolana, natomiast Człowiek z Latarką Ręczną został nieco z tyłu. Skoro do tej pory nikt nas nie dogonił, istniała szansa na utrzymanie pozycji. Krótki fragment trzeba było pokonać na azymut. Nie mieliśmy koncepcji, ale zgasiliśmy czołówki i pomknęliśmy czym prędzej w stronę oddalonego jakiś kilometr szlaku. Dużo daliśmy z siebie na tym odcinku i wkrótce nawet na dużej polanie nie widzieliśmy podążającego za nami CLR. Powoli wstawał świt. Niebo zrobiło się najpierw szare, a potem pięknie różowe. Podejście o wschodzie Słońca zawsze nastraja mnie pozytywnie. Nie wiedzieliśmy jak daleko przed nami pomyka Paweł Dybek właściciel zasłużonego tytułu Power Łydki (zdobytego na spotkaniu rajdowców w listopadzie). Wiedzieliśmy, że tracimy co najmniej pół godziny, a nawet gdyby gdzieś się zamotał to w bezpośredniej konfrontacji na ostatnich kilometrach nasze szanse były by mniejsze niż przeprawa leminga przez Morze Czerwone.
Nerwowo spoglądaliśmy wstecz i staraliśmy się biec wszystkie płaskie odcinki. Ostatni trudny wariant na punkt 12 udało się na szczęście pokonać bardzo sprawnie (zachodziliśmy od góry na wprost – z lasu przez osadę Piechotówka). Nogi na szczęście niosły dobrze – bez sztywnienia, odparzeń czy pęcherzy. Ostatnie 7km przebiegliśmy całe i to niezłym tempem (skoro wcześniej nie padliśmy to dlaczego mielibyśmy teraz?) Trochę mi się kręciło w głowie, ale przeważała radość z ukończenia zawodów na drugiej pozycji. A czas 15h i 5min. będę pewnie długo wspominał.

...Światowa populacja lemingów mimo okresowego przetrzebiania jest niezagrożona. Atutem tych drobnych (15cm długości ciała + ogonek) szkodników upraw jest ich niesamowity potencjał rozrodczy oraz umiejętność kamuflażu...

P.S. Gratulacje dla wszystkich, którzy ukończyli imprezę, zwłaszcza dla tych którzy spędzili na trasie ponad 24 godziny i nie poddali się bez walki. Respekt!



źródło: napieraj.pl