Harpagan 44 - Redzikowo 2012

19-20 października 2012 r.


"HARPAGAN WIRTUALNY*"

Jestem chyba nie z tej epoki. Jakoś się nie mogę przyzwyczaić do rzeczywistości nazywanej przez niektórych wirtualną. Albo raczej nie potrafię, mimo najszczerszych chęci, uznać tego co wirtualne za rzeczywistość. Ale się zaparłem i wciąż próbuję. Harpagan w Redzikowie to już mój 22 start w tej imprezie i potencjalna możliwość zdobycia piętnastego certyfikatu Harpagana. Zapytacie co ma Harpagan wspólnego z wirtualną rzeczywistością. Niestety ma. Ostatnio coraz więcej bywa na trasach wirtualnych mostów, wirtualnych dróg a nawet wirtualnych lasów. Siadasz przed komputerem, patrzysz na mapę - są, idziesz w teren - nie ma. Z łezką w oku wspominam edycję sprzed lat, gdy przed startem informowano nas o istnieniu "harpkładki". Tym razem budowniczy tras zapowiedział na forum, że mosty na mapach będą zaktualizowane. Oj, myślę sobie, ku dobremu idzie - budowniczy widać przeszedł albo przejechał na rowerze całą trasę. Może przeczytał mój artykuł o błędach popełnianych przez konstruktorów stukilometrowych tras i... wziął sobie do serca.

Prognozy pogody wspaniałe. Nie będzie tak mokro, jak na Stadionie Narodowym pod wirtualnym dachem, albo jak na warszawskich ulicach z wirtualnym odwodnieniem. I choć niedoleczone pęcherze, pamiątka po niedawnym stukilometrowym spacerze po Puszczy Kampinoskiej, nie są wirtualne, moja decyzja może być tylko jedna - jadę!

Kilkunastogodzinna podróż koleją z Warszawy do Redzikowa to pierwszy wyczyn ekstremalny - efekt wirtualnych prac remontowych na magistrali kolejowej. Czas przejazdu na Harpagana zacznę chyba rejestrować. Tym razem pobiłem rekord. Oczywiście w klasyfikacji na najdłuższą podróż. Potem wszystko biegnie według niezmiennego od lat schematu. Rejestracja, przygotowania, uroczyste powitanie z organizatorami. Tylko budowniczy tras gdzieś zginął. Podobno boi się pokazać na oczy zawodnikom. Czyżby miał powody?

Rozdanie map i w drogę. Idę w towarzystwie Tomka, z którym niejedną harpaganową trasę zdeptaliśmy i Bartka, który certyfikatu Harpagana jeszcze nie ma. Pierwsze trzy punkty zaliczamy bez problemu. Większe leśne drogi zgadzają się nawet z zabytkową mapą, którą otrzymaliśmy, jedynie niektóre przecinki są wirtualne i łatwiej mi je dostrzec, mimo slabego wzroku, na mapie, niż w terenie. Średnia prędkość odniesiona do kilometrażu podanego przez budowniczego: 5 km/h. Tak trzymać.

Droga do kolejnego punktu do najprostszych nie należy. Trzeba pokonać rzekę Słupię z dopływami. Ścieżką od mostu do mostu - nic się skrócić nie da. Dalej gęsty las z licznymi wzniesieniami i jedna logiczna droga. Punkt na szczycie górki bez dojścia. Atakujemy, jak większość, od strony najbliższej przecinki. Niestety zmuszeni jesteśmy dwukrotnie forsować płot okalający leśny młodnik. Nie jesteśmy pierwsi - płot w miejscach przejścia wygląda żałośnie, a nam pozostaje niesmak. W dodatku kontrola czasu na punkcie wskazuje na drastyczny spadek naszej prędkości. Wirtualnej prędkości, wszak długości tego odcinka, jak się później okaże, budowniczy nie doszacował o blisko 4 km. Najwidoczniej zakładał, że przepłyniemy przez rzekę wirtualną łódką.

Kolejny odcinek. Duże drogi. Próbujemy nadrobić straty. Punkt 5 usytuowany w uroczym miejscu nad rzeką Słupią. Trafiamy tu bez problemu. Niestety odległość znów niedoszacowana. Wszystko wskazuje na to, że budowniczy mierzył trasę zdezelowanym krzywomierzem po wirtualnych przecinkach istniejących wyłącznie na mapie. Ale najgorsze dopiero przed nami. Według mapy odległość do najbliższego mostu to ponad dwa kilometry, częściowo bezdrożami, od mostu do kolejnego punktu powinno być jeszcze niecałe pięć. I jest, tyle, że w linii powietrznej. Kierując się logiką, dochodzimy do wniosku, że w pobliżu musi być jakaś przeprawa nieoznaczona na mapie. Nie tylko my. Jednak poszukiwania przeprawy są bezskuteczne. Obserwujemy badanie dna rzeki przez jakiegoś śmiałka. Głębokość do pół łydki - jest dobrze, krok dalej - do kolan - jest dobrze, jeszcze krok - do kolan - znakomicie, krok dalej - plumm - powyżej pasa - brrr! No to po zawodach. Idziemy dalej wzdłuż rzeki przez łąki, zwiedzając meandry dopływu Słupi. Mokro, jak na "Narodowym". Wracamy do lasu. Nadłożone 300 m, stracone kilkanaście drogocennych minut, ale przynajmniej pozostajemy w grze. Dalsza droga do szóstki okrężna, ale za to sucha. Trochę lasu, trochę szosówki. Z wioski Lubuń kierujemy się drogą, która ma nas doprowadzić niemal prosto na punkt. Kilometr za wsią droga się kończy. Przed nami jak okiem sięgnąć uprawne pole. Obejść nie ma jak. Jesteśmy zmuszeni iść śladem tych uczestników Harpagana, którzy byli tu przed nami. Kroczymy wirtualną drogą przez środek pola po zdeptanych dziesiątkami nóg uprawach. Z ogromnym niesmakiem robię to, czego zabraniam uczestnikom organizowanych przeze mnie rajdów, a do czego zmusił mnie nieodpowiedzialny budowniczy harpaganowej trasy. Po Harpaganie droga sprzed lat powróciła do rzeczywistości.

Powrót do bazy to ciągła pogoń za straconym czasem. Straconym nie wskutek błędów, nie z powodu wyboru okrężnych wariantów, ani zbyt powolnego marszu, ale z powodu źle zwymiarowanej trasy. Przez łąki i zaorane pola tniemy na azymut, nie tracąc czasu na szukanie dróg, spośród których większość zaorano dziesiątki lat temu. Do półmetka docieramy po dziewiątej, wciąż jeszcze wierząc, że na drugiej, dziennej pętli uda się nieco przyspieszyć, tak by dotrzeć do mety w limicie czasu. Wyciągam z plecaka GPS. Przebyta odległość: 60,8 km, rzeczywista prędkość średnia: 5 km/h. Przebyty dystans wirtualny: 50 km, wirtuala prędkość - nieco ponad 4 km/h. Oj, budowniczy, podpadłeś mi na całej linii.

Druga pętla zaczyna się nieciekawie. Długie nudne przeloty po prostych jak drut drogach. Coraz bardziej dokuczają mi pęcherze na piętach i daje się we znaki deficyt snu. Aby nie hamować współtowarzyszy wędrówki, gdy tylko zostaję w tyle, z marszu przechodzę w trucht - pięty mniej bolą - senność tak nie dokucza. Gdy ich wyprzedzam, wyraźnie przyspieszają, aby, gdy tylko przestanę biec znowu zostawić mnie w tyle. I tak poganiamy się przez najbliższe kilkadziesiąt kilometrów. Najcięższy kryzys przychodzi na mnie przed dwunastką. Znów zostaję w tyle, a nudna prosta droga działa na mnie, jak środek nasenny. Nie jest dobrze - myślę, gdy prawie wpadam na ustawiony w poprzek drogi szlaban, który znika, gdy otwierają mi się oczy i gdy dostrzegam siedzącego obok drogi wielkiego pluszowego misia, który nagle zmienia się w kępę zielska. Wirtualny szlaban, wirtualny miś - o rety chyba mam halucynacje. Na szczęście droga do trzynastki jest nieco ciekawsza a groźnie wyglądające na mapie mokradła udaje się nam pokonać bez większych problemów.

Największa, a raczej jedyna, lecz przesądzająca sprawę "wtopa" miała nastąpić przed czternastką. Teraz kumuluje się wszystko, co najgorsze: zmęczenie, niezgodność dróg na mapie z rzeczywistością oraz zbliżający się nieubłaganie koniec dnia. Po dojściu do rozległych pól w rejonie wirtualnego PGR-u w Domaradzu stwierdzamy, że pewniejszy jest marsz koleinami traktorów przez pola, niż drogami, które nieużywane od wielu lat całkowicie już zarosły, nawet jeśli nie zostały zaorane. Dwa kilometry przed czternastką trafiamy na dobrze utrzymaną drogę leśną, której na mapie nie ma. Idziemy w sporej grupce, bo w międzyczasie naszą trójkę dogoniło kilku uczestników. Droga szeroka i gładka. Idzie się nam tak dobrze, że skręcamy kilkaset metrów za późno. Chyba już większość z nas ma zaburzenia poczucia odległości, a o liczeniu kroków jakoś nikt nie pamiętał. Wycofujemy się do pewnej drogi na skraju lasu. Droga co prawda znów wirtualna, ale przynajmniej skraj lasu rzeczywisty. Dalej przecinką powinniśmy dojść niemal prosto na punkt. Właśnie gaszą nam światło. Prawie wszyscy moi współtowarzysze są już bliscy rezygnacji. Świadomość, że do punktu jest tak blisko, a na dodatek poczucie winy za popełniony przed chwilą kosztowny błąd, dodaje mi tyle animuszu, że zapominam o zmęczeniu i pęcherzach na stopach i ruszam wirtualną przecinką w kierunku przedostatniego punktu. Staram się cały czas kontrolować kierunek idąc przez las po prostu tam, gdzie da się iść. Nie jestem pewien ani przebytej odległości, ani precyzji obranego azymutu. Docieramy do utwardzonej poprzecznej drogi. Ponieważ las jest gęsty i podmokły, nie ryzykuję dalszego marszu na azymut, lecz wolę trzymać się dróg leśnych, tak aby cały czas zbliżać się do punktu. Wkrótce trafiamy na skrzyżowanie działów leśnych ze słupkiem działowym. Do punktu docieramy już bezproblemowo, ale na niecałe dwie godziny przed zamknięciem mety. Punkt ustawiono na skrzyżowaniu drogi z wirtualną przecinką, której nawet czekający tu sędziowie nie byli w stanie zlokalizować.

Wycofujemy się do większej drogi w kierunku Warblewka. Znów mokradła, które spowalniają marsz. Gdy wychodzimy z lasu, ogarnia nas gęsta mgła ograniczająca widoczność do kilku metrów. Droga dłuży się niesamowicie. Przez zaparowane okulary ledwie widzę mapę. Gdy przed nami pojawiają się zabudowania Warblewka, wydaje mi się, że to mijane przez nas na pierwszej pętli Warblewo. Jest godzina dwudziesta. Do piętnastki zostały co najmniej 4 kilometry, do Redzikowa 7. Aby ukończyć rajd musielibyśmy rozwinąć prędkość 8 km/h i iść bezbłędnie, na dodatek częściowo bezdrożami przez podmokłe łąki na azymut. Tymczasem przejście niecałych trzech kilometrów od czternastki zajęło nam 40 minut. Jesteśmy bez szans. Dochodzimy do wiaty przystanku autobusowego w Warblewku. Wiemy, że dla nas to już koniec Harpagana. Do bazy przyjdzie nam powrócić taksówką.

Wyciągam z plecaka GPS. Przeszliśmy 112 km w czasie 23 godzin. Średnia prędkość 4,87 km/h nie jest rewelacją, wszak mieliśmy już z Tomkiem znacznie lepsze wyniki, ale powinna nam umożliwić bezproblemowe osiągnięcie mety. Przeszliśmy 18 kilometrów więcej, niż zakładał budowniczy trasy.
Do trzech kilometrów nadłożonych wskutek mojego błędu i rezygnacji z kilku możliwych skrótów przyznaję się bez bicia. Pozostałe 15 to prezent od budowniczego trasy, który najwyraźniej ani mojego artykułu nie czytał, ani zaprojektowanej przez siebie trasy nie przeszedł. Osobiście nie cenię zbyt wysoko projektantów, którzy projektując dom, drogę, czy cokolwiek innego, nie ruszają się zza biurka. Ale choć zaprojektować zza biurka się da, to zbudować już na pewno nie. Chyba, że się jest wirtualnym budowniczym.

Nie udało mi się do kompletu moich 14 certyfikatów Harpagana dołożyć kolejnego, ale biorąc pod uwagę osiągnięty rzeczywisty, a nie wirtualny wynik, mogę się chyba poczuć zdobywcą kolejnego, choć tym razem wirtualnego certyfikatu Harpagana. W tym miejscu pragnę serdecznie podziękować za towarzystwo i wspieranie mnie w walce współtowarzyszom mojej niedoli - Tomkowi i Bartkowi oraz pogratulować im zdobycia tytułów Wirtualnych Harpaganów.
Dziękuję również organizatorom i wszystkim wolontariuszom za ich trud, za życzliwość, za trwanie na posterunkach i wspieranie nas dobrym słowem w bazie i na trasie.

Andrzej Sochoń - Wesoły Jędruś

*)słown.: wirtualny -
(1) możliwy do zaistnienia w rzeczywistości, ale pozorny
(2) inform. odwzorowany w pamięci komputera


Mapa 1. pętli H44 z moim śladem
Mapa 2. pętli H44 z moim śladem

Objaśnienia:
ślad zarejestrowany za pomocą GPS Garmin eTrex Vista Cx - naniesiony na mapę kolorem czerwonym,
wykrzyknikami oznaczono odcinki pokonywane bezdrożami na azymut, znaki zapytania w miejscu potencjalnych skrótów, których nie zauważyłem w terenie,
linią fioletową oznaczony planowany (a) oraz alternatywny (b) wariant przejścia w rejonie popełnienia ewidentnego błędu nawigacyjnego oraz planowana trasa z miejsca rezygnacji na metę.

Pomiar parametrów trasy dokonany przy ustawieniach próbkowania GPS optymalnych dla poruszania się pieszo. Dokładność pomiaru odległości zweryfikowana na kilkunastu stukilometrowych maratonach o trasie liniowej oraz kilkudziesięciu krótszych odcinkach kontrolnych przy okazji wykonywania przeze mnie zawodowo prac przedprojektowych wynosi +/-1%, przy czym w przypadku dróg bardzo krętych i przy chwilowej utracie sygnału wynik pomiaru jest zawsze zaniżany na skutek prostowania śladu.

Konkluzja:
W opisie zasad współzawodnictwa na Harpaganie zapisano: "Podane na mapie odległości pomiędzy PK liczone są wzdłuż najkrótszych elementów liniowych na mapie: dróg, ścieżek, granic kultur lub innych elementów liniowych (nie są to odległości w linii prostej między tymi PK)". Zapis jest z punktu widzenia organizatorów nieco asekuracyjny, wszak dopuszcza mierzenie trasy wzdłuż elementów liniowych istniejących wyłącznie na mapie i nie mających swojego odwzorowania w rzeczywistości lub takich, wzdłuż których poruszanie się jest niemożliwe. Przy takim założeniu trzeba się liczyć z tym, że rzeczywista długość trasy może być znacznie większa od dystansu określonego w regulaminie. Niestety trasa H44 została na wielu odcinkach zwymiarowana nie tylko po nieistniejących w terenie albo niedostępnych przecinkach i drogach, ale kilkakrotnie niemal w linii prostej, choć żadne elementy liniowe oznaczone na mapie do takiej marszruty nie uprawniały. Odrębną kwestią jest metoda pomiaru długości trasy. Budowniczego odsyłam do mojego artykułu pt. "Orientuj się... czyli jędrusiowe refleksje na temat budowania trasy pieszego maratonu na orientację". Stosowanie się budowniczego do zebranych tam zasad, zaoszczędziłoby uczestnikom Harpagana wysłuchiwania licznych epitetów rzucanych co i raz pod jego adresem, a dystans ERnO Harpagan uczyniło bardziej przewidywalnym. Życzę miłej lektury.